False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

25 gru 2013

ZIMOWY CZAS



Brak śnieżnego krajobrazu i lawinę zajęć oddalający mnie od małych przyjemności dnia codziennego, rekompensuję sobie dobrą lekturą. Gdzieś na półce czeka „Dziecko śniegu” Eowyn Ivey, a parę dni temu skończyłam czytać „Charlotte Isabel Hansen”(autor: Tore Renberg). Druga z wymienionych książek, to był po trochę taki mój symboliczny powrót do Norwegii. Będąc w sierpniu na wakacyjnym wyjeździe właśnie w tym kraju, zachwyciłam się nim do tego stopnia, że w mniejszym, bądź większym stopniu norweska aura towarzyszy mi po dziś dzień. I wiele z tej aury odnalazłam w opowieści, w której Jarle Klepp gra pierwsze skrzypce. Dopóki na jego drodze nie pojawi się siedmioletnia jasnowłosa osóbka…

Jarle Klepp to student literaturoznawstwa na berneńskim uniwersytecie. Prowadzi dość swobodne i bezproblemowe życie. Za dnia pisze pracę magisterską, a wieczorami imprezuje ze swoimi uczelnianymi znajomymi. Prowadząc filozoficzne dysputy przy wtórze alkoholu. Nie stroni też od uciech cielesnych. Pozostaje w luźnym erotycznym ‘związku’ z bogatą i urodziwą doktorantką Herdis Snartemo. Cały ten tryb zostaje pewnego dnia zaburzony… Jarle zostaje wezwany przez policję do testu na potwierdzenie ojcostwa. Wynik jest pozytywny. Okazuje się, że siedem lat wstecz, na zakrapianej imprezie (w czasach licealnych) dał początek nowemu życiu… Charlotte Isabel Hansen – tak ma na imię jego siedmioletnia córka. Dziewczynka zostaje wysłana przez matkę pod opieką ojca. I od tego momentu wiele się zmieni w studenckim życiu Jarle’a…

Jest 6 września 1997- pogrzeb księżnej Diany. Tak rozpocznie się znajomość ojca – w ogóle nie przygotowanego do tej roli i jego żywiołowej córki. Córki, która na przemian chce oglądać transmitowany w telewizji pogrzeb księżnej i tańczyć do przeboju zespołu Aqua Barbie Girl” - czym wprowadzi swojego nowego tatę w osłupienie. A jeśli do tego doda się specjalną pastę do smarowania kanapek, Spice Girls i modne wówczas tamagotchi (elektroniczna zabawka) to przyznać trzeba, że Jarle Klepp nie będzie miał łatwego zadania. 

Książka ta wymalowana jest dość ostrymi barwami. Nie brakuje w niej wulgaryzmów, ostrych uwag, czy fizyczności. Ale obok tego namalowano też wiele ciepła i takiej prawdy życia, dziecięcego spojrzenia na świat, poplątanych kolei ludzkiego losu. Jest więc barwnie. A najlepiej, że to wszystko dobrze ze sobą współgra, tworząc filozoficzno-obyczajową wciągającą całość.

Być może patrzyłam na tę publikację przez pryzmat oczarowania Norwegią w ogóle, dlatego też łatwiej było mi przebrnąć, przez długie (czasami zbędne) opisy autora. Może aż nazbyt filozoficzne, pokręcone, górnolotne. Niemniej jednak tekst następujący po ów opisach na nowo interesował i rekompensował chwilowy spadek zainteresowania.

Powieść tę mogę polecić fanom nieśpiesznie napisanych historii. Historii sentymentalnych, z wątkiem małej zagubionej w świecie dorosłych dziewczynki, wreszcie fanom historii zabawnych i odkrywczych. I co tu dużo ukrywać – miłośnikom stylu skandynawskiego – prostego i jednocześnie wielokolorowego w wyrazie.

*              *               *           *                       *        *        *    **                         *                  *                   *      *                  *              *                *        *                *     *         *                   *    *  *    *         *      *  *            *   *             *                *          *   *               *

Tak oto dobre lektury, choćby takie jak powyższa, umilają mi ten zimowy czas. Liczę, że w tej mroźnej części roku uda mi się nadrobić chociaż część czytelniczych zaległości. Na półkach w domowej biblioteczce czeka wiele wspaniałych tytułów. Będzie i trochę wolnego od pracy, więc może uda mi się zaszyć gdzieś w ciepłym fotelu, w domowym zaciszu, z książką w rękach. Oby. Czego sobie i Wam życzę w ten zimowy czas.


Wesołych Świąt Czytelnicy!

7 lis 2013

BETA – Rachel Cohn

Witajcie na Dominium! Przedstawiam wam wyspę, na której powietrze ma słodki smak, woda jest podgrzewana, fale regulowane, a mieszkańcom we wszystkim usługują klony. Stworzone po to by cieszyć, wyręczać, zabawiać i spełniać każdą zachciankę właściciela. Klony bez duszy i bez emocji, tylko, czy aby na pewno…?

Elizja jest klonem nastolatki – betą (wersją próbną). Zostaje kupiona do domu gubernatora by towarzyszyć jego żonie i dzieciom. Jak się okazuje jest świetną pływaczką, zatem jej Pierwsza (osoba z materiału której ją stworzono) także musiała być w tym dobra. Okazuje się, że pod wodą Elizja ma wizje – wspomnienia swoje Pierwszej. To źle. Jedzenie czekolady sprawia jej przyjemność, a nie powinno – klony nie czują smaku. A kiedy poznaje Tahira –enigmatycznego młodzieńca serce zaczyna jej bić szybciej… To może być znak, że jest defektem, a defekty się dezaktywuje! W straszny sposób.

Ta fantastyczna wizja świata nie raz wprowadzi czytelnika w osłupienie. Tym bardziej, że nie pozbawiona jest ona przemocy, spraw ludzi dorosłych, zbrodni, kwestii intymnych i wielu odcieni ludzkich emocji. To nie jest jedynie landrynkowo-lukrowana historia rajskiej wyspy i jej mieszkańców. Jak się okaże, pod lukrem kryje się naprawdę wiele okropieństw.

„Beta” to przede wszystkim przykład na to, jak bardzo dobry pomysł na książkę może przerodzić się w coś namacalnego. Historia opisana na tych ponad trzystu stronach jest przemyślana i sensownie przekazana czytelnikowi. Czytając ją, ma się wrażenie, że wszystko to jest na wyciągnięcie ręki – choć takie dziwne, takie niewiarygodne…

Książka Rachel Cohn jest jedną z ciekawszych dystopii, jakie dane mi było przeczytać. I choć nie było tak, iż każde słowo spijałam ze strony i z wieloma rzeczami się nie zgadzałam, to naprawdę mi się podobała. Z chęcią zatem sięgnę po jej kontynuację. A to dobry znak, bo niejedną serię skończyłam na części pierwszej.

BETA potrafi zasiać ziarno czytelniczego zainteresowania. Trzeba je zatem pielęgnować, by wzbiło się wraz z nadejściem drugiego tomu i rozkwitło razem z ostatnim.

Moja ocena: 5-/6
Dane o książce: Rachel Cohn, Beta, Wydawnictwo Czarna Owca 2013, s. 320.

2 lis 2013

* Wilcza księżniczka * Cathryn Constable

*           *                       *               *                        *                             *                        *                    *
         *            *                     *                        *                         *                            *                 *
Dawno, dawno temu… Tak mogłabym zacząć opowieść o pewnej osieroconej i biednej panience o imieniu Sophie. A potem dodałabym, że rzecz się dzieje w zaśnieżonej Rosji w ogromnym i skrywającym niejedną tajemnicę Pałacu Zimowym. Zaś tłem wydarzeń jest gęsty las i czerwone ślepia stada wilków. Zagadka goni zagadkę i nic nie jest do końca jasne. I jak to w bajkach bywa, ten dobry bohater nie raz zostanie skrzywdzony. Ale czy nie jest tak, że dobro zawsze zwycięża…?

Młodziutka uczennica angielskiej szkoły dla dziewcząt po cichu marzy o tym, by jej sny stały się rzeczywistością. I choć marzenia nie zacerują jej znoszonych ubrań, wydarzy się coś, co na zawsze odmieni jej życie. W wyniku ‘niefortunnego’ zbiegu okoliczności Sophie wraz z dwiema przyjaciółkami trafi na wycieczkę do Rosji. Kiedy ich opiekunka wysiądzie z pociągu na pierwszej lepszej stacji, a rozwścieczony konduktor chwilę po tym wyrzuci je za drzwi, do akcji wkroczy księżna Anna Wołkońska i jej towarzysze…

W tym momencie należy przerwać opowieść, gdyż zbyt wiele szczegółów mogłoby zepsuć smak lektury. A jest w czym smakować. Autorka dość zgrabnie napisała tę współczesną baśń okraszoną przygodą i rosyjskimi akcentami. Książka potrafi zaciekawić i wciągnąć w wykreowany świat. Jest lekturą przystępną w odbiorze, może niepowalająca na kolana, ale z pewnością posiadającą swój urok. Jeżeli czytelnik przymknie oko na kilka niuansów, to ta bajkowa narracja może go oczarować. I chyba tak trzeba podejść do tej książki, jak do baśni, w której wiele się może wydarzyć, i nawet jeśli to przewidzieliśmy (odgadliśmy już na wstępie), to i tak przyjmujemy taki obrót spraw… W baśniach już tak bywa, że nawet najbardziej nierealne rzeczy stają się prawdziwe.

Może nie do końca tego się spodziewałam sięgając po „Wilczą księżniczkę”, może czuję mały niedosyt, ale w ogólnym rozrachunku będę wspominać tę lekturę dobrze. Wszak w takich czytelniczych spotkaniach jak to, nie mogło być inaczej. BAJKOWOŚĆ to taki świat, z którego wielu nigdy nie wyrasta. I dobrze im z tym. Takim właśnie osobom dedykuję „Wilczą księżniczkę”.

Moja ocena: 5=/6
Dane o książce: Cathryn Constable, Wilcza księżniczka, Wydawnictwo Bukowy Las, 2013, s. 272.

31 paź 2013

Jane Eyre. Autobiografia * W stronę Swanna

Bardzo sobie cenię twórczość sióstr Brontë i jak dotąd nie zawiodłam się na żadnej ich powieści. Z Jane Eyre jest tak samo. Charlotte Brontë dała popis swoich pisarskich umiejętności tworząc niezapomnianą historię osieroconej dziewczyny. U mnie przygoda z losami tytułowej bohaterki zaczęła się od filmu. Zauroczona obrazem, grą aktorską i całą opowieścią nabrałam chęci na książkę. Początkowo trudno mi się było wczuć w klimat powieści, gdyż dobrze znałam bieg wydarzeń, ale w miarę upływu stron, czytało mi się coraz lepiej. Historia Jane Eyre jest niezwykle barwna i przejmująca. Nasza bohaterka od dzieciństwa nie ma lekko. Po stracie rodziców zostaje oddana pod opiekę ciotki (żony swego wuja), która jej nienawidzi i po pewnym czasie decyduje się ja odesłać do Zakładu Lowood (Jane spędza w nim osiem lat). Po dalszych perypetiach Jane Eyre daje ogłoszenie do gazety, iż podejmie pracę jako guwernantka. Otrzymuje posadę w posiadłości pana Edwarda Fairfaxa Rochestera. Ma się opiekować jego córką Adelką. Nie przypuszcza nawet jakież to niebywałości spotkają ją w tej dość ponurej rezydencji… A ja ze swojej strony mogę zapewnić, że każdy, kto sięgnie po tę powieść, z pewnością nie pozostanie wobec niej obojętny. Jane Eyre niezaprzeczalnie przyciąga!
                                                                                       
Dane o książce: Charlotte Brontë, Jane Eyre. Autobiografia, Wydawnictwo MG 2013, s. 608.
_______________________________________________________________________________________________

Na 100-lecie pierwszego wydania Wydawnictwo MG zaserwowało czytelnikom powieść Prousta w nowej odsłonie. „W stronę Swanna” jest pierwszym tomem siedmiotomowego quasi-autobiograficznego cyklu - W poszukiwaniu straconego czasu. W ocenie krytyków cały cykl uznano za arcydzieło literatury światowej. A wszystko rozpoczyna się od zanurzonej w herbacie magdalenki, która to wywołuje w bohaterze falę wspomnień. Wraca on myślami do miasteczka Combray, do czasów swego dzieciństwa, pierwszych niepowodzeń i fascynacji. Autor posłużył się tu motywem reminiscencji wywołanej przypadkowo przez zewnętrzny bodziec, w tym przypadku małe francuskie ciastko. Za sprawą tego niepozornego zdarzenia narrator stawia sobie cel – zebrania wszystkich swoich przeżyć i nadania im odpowiedniego sensu. Kreśli nam portrety osób z otoczenia: matki, babki, służącej Franciszki. Powraca też pamięcią do spacerów szlakiem posiadłości pana Swanna, w której to mieszkała pewna księżna… Wspomnienia te są ukazane w dość obszerny sposób, język powieści jest niezwykle kwiecisty. Jedno zdanie potrafi się ciągnąć przez kilka linijek tekstu. Dlatego też książkę tę dedykuję fanom spokojnej narracji, nieśpiesznego przekazu, historii opowiedzianej z dbałością o szczegóły, takiej, którą można czytać z wolna przy aromacie gorącej herbaty.

Dane o książce: Marcel Proust, W stronę Swanna, Wydawnictwo MG 2013, s. 480.

26 paź 2013

- NAGA - Megan Hart

Miłość niejedno ma imię. Miłość niejeden ma odcień. Przekonać się o tym można poznając treść „Nagiej” Megan Hart. Autorka odważnie kreśli historię kobiety i mężczyzny, którzy po wielu perturbacjach życiowych trafiają na siebie. Ich relacja jest bardzo namiętna. Niemniej jednak nad zalążkiem ich związku wiszą widma przeszłości. Co też skrywa przystojny pan Alex Kennedy, a może i Olivia ma coś do ukrycia…

Ileż emocji wzbudziła we mnie ta lektura…! Po kilkunastu pierwszych stronach miałam chęć rzucić nią o ścianę. A wszystko po to, by zaraz ją podnieść i jednak czytać dalej. A to mnie ogarniała irytacja, a to niedowierzanie (o matko – co ty czytasz?!), zawód, zainteresowanie, znużenie, ciekawość, zniesmaczenie… I tak w koło. 

W ocenie tej powieści jestem rozdarta niczym kartka papieru, z napisem TAK (nawet mi się podobało) i NIE (w ogóle mi się nie podobało). I już nie wiem, czy bliżej mi do tego TAK, czy jednak do NIE. Pewne jest, że nie do końca odnalazłam się w tym nurcie – powieści z wątkiem erotycznym. Jakoś nie czuję wewnętrznej potrzeby, żeby czytać o wyuzdanym seksie na co dziesiątej stronie lektury. Ani mnie to wzbogaca, ani podnieca, ani ziębi, ani chłodzi. A w sumie na tym głównie opierała się cała ta historia. Dwoje ludzi, którzy się poznali – przez dziesięć stron czytamy rozmowy między nimi (dialogi, dialogi i dialogi), potem oni idą do łóżka i znowu dialogi, dialogi i gdzieś idą i idą do łóżka… Fani dialogów z pewnością będą usatysfakcjonowani, bo jest ich naprawdę dużo. Jedne są bardziej wciągające i trzymają jakiś poziom, inne są wręcz irytujące. 

Jednego nie można „Nagiej” odebrać – czyta się ją naprawdę szybko, pomimo całkiem sporej ilości stron. Na swój sposób jest i coś ciekawego w tej dość ‘zepsutej’ opowieści. Udało mi się nawet wyłonić dwa przewodnie słowa w toku czytania: ‘kutas’ i ‘futon’. I cóż więcej… Bohaterowie jakich stworzyła Megan Hart – ich życie i problemy, to nie moja bajka, więc raczej byłam gdzieś daleko za tym, zamiast we wszystkim uczestniczyć. To chyba najlepsza puenta… Byłam gdzieś obok tej historii, a ona wraz z przemijającymi literami szła swoim torem. Nasze drogi się rozminęły. 

Moja ocena: 3-/6
Dane o książce: Megan Hart, Naga, Wydawnictwo CZARNA OWCA 2013, s. 480.

21 paź 2013

Neil Gaiman – "Ocean na końcu drogi"


Twórczość Neila Gaimana poznałam za sprawą „Księgi cmentarnej” – książki o tyle dziwnej ile interesującej, książki, która sprawiła, że sięgnęłam po inne publikacje tego autora. Historia małego Nika wychowywanego od maleńkiego prze duchy w dość osobliwym domu, bo na cmentarzu, na tyle zdobyła moje serce, że po dziś dzień z chęcią sięgam po nowe dzieła Gaimana. Jego najnowsze dziecko to "Ocean na końcu drogi" – książka trochę baśniowa, fantastyczna, traktująca o pamięci, magii i mrocznej stronie ludzkiej osobowości. 

Zatem przenieśmy się razem z narratorem tej niezwykłej opowieści do czasów jego dzieciństwa… Siedmioletni chłopiec mieszka wraz z rodzicami i siostrą w dużym domu, który lubi bardziej niż towarzystwo znajomych. Dużo czyta, bo świat z powieści jest mu bliższy niż ten widziany za oknem. Kiedy sytuacja finansowa rodziny ulega pogorszeniu, dla podreperowania budżetu rodzice decydują się wynająć jego pokój. Nowy lokator - Górnik opali, sprowadza na okolice nieszczęście… Kradnie rodzinny samochód i popełnia w nim samobójstwo, budząc tym samym mroczne prastare moce. Do świata ludzi przenikają okropne stwory, niszcząc to, co w ludziach dobre. Sieją zamęt i wcale nie chcę wracać do siebie. Pomóc mogą tu jedynie trzy kobiety z farmy na końcu drogi. Najmłodsza z nich – Lettie utrzymuje, że jej staw to ocean. Najstarsza ma ogromną moc. A chłopiec zrobi wszystko, by odzyskać rodziców i dawny spokój…

Spotkałam się z porównaniami najnowszej powieść Gaimana do wcześniejszej „Koraliny”, były to porównania zarzucające autorowi powielenie pomysłu itp. Wszyscy, którzy przeczytali choćby dwie książki Gaimana zauważyli, że ma on swoje ulubione motywy, które chętnie umieszcza w powieściach; ale to, że gdzieś znowu pojawi się czarny kot, albo dziecko będzie walczyć ze złem, gdzieś będą koszmary, duchy, to nie oznacza, że jest to identyczna opowieść ubrana w nieco inną scenerię. „Koralina” to „Koralina, a „Ocean na końcu drogi" to coś zupełnie innego. Młody bohater i próba odzyskania rodziców w obu tych powieściach nie czyni ich jedną i tą samą.

U pana Gaimana magia jest elementem realnego świata. Ona go przenika, współgra z nim. Wydaje się być czymś oczywistym. Tam, gdzie pojawia się zło, tam są i dobre dusze, które pomogą. Zawsze znajdzie się jakiś sposób na wypędzenie potwora – jakby on nie wyglądał. Trzeba przyznać, że autor ma wyobraźnię w kreowaniu tej powieściowej rzeczywistości. I choć są elementy wspólne dla wszystkich jego książek, to każda jest na swój sposób wyjątkowa i niepowtarzalna.

Neil Gaiman nie zawiódł po raz kolejny. Jego najnowszą powieść” uplasowałabym gdzieś pomiędzy „Księgą cmentarną” i „Nigdziebądź”  (obie bardzo przypadły mi do gustu). Książka jest dobrze napisana, jakby to ująć – skrojona na miarę. Czyta się ją szybko i z ciekawością. Polecam wszystkim fanom i tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z pisarstwem tego autora. 

Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Neil Gaiman, Ocean na końcu drogi, Wydawnictwo MAG 2013, s. 216.

8 paź 2013

"Wolna miłość" – Roma Ligocka

Książki Romy Ligockiej są jak spotkanie w gronie najbliższych, jak ciepła herbata w babcinym salonie i jak wyprawa w odległe, a jednak tak bliskie rejony. Jej twórczość jest na wskroś przesiąknięta życiem, prawdziwa, przystępna, pełna autentyzmu i trafnych obserwacji. Każda nowa publikacja tej pisarki, to taka mała uczta literacka. Od czasu bestsellerowej "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" co jakiś czas mam zaszczyt uczestniczyć w tej uczcie. A wszystko za sprawą czterech tomów felietonów: "Znajoma z lustra", "Czułość i obojętność", "Wszystko z miłości" oraz "Księżyc nad Taorminą" i powieści: "Kobieta w podróży", "Tylko ja sama", czy „Dobre dziecko”.

Tak jest i w tym przypadku. Najnowszy zbiór felietonów pani Ligockiej o tytule „Wolna miłość” lada dzień zawita do drzwi chętnych czytelników. A wraz z nim, wkroczą urokliwe sceny dnia codziennego. Anonimowi bohaterowie ze swoimi małymi dramatami, bacznie podpatrująca życie autorka i wiele umiejętnie opisanych tematów.

Będzie i trochę metaforycznie o pewnym księciu i księżniczce, o pogoni za idealną sylwetką, o zdradzie, o tym jak postrzegana jest starość, o sympatii do szkolnych nauczycielek, o fali reality show, które chcą nauczyć ludzi, jaki jest jedyny słuszny sposób na życie. A to dopiero wstęp! Gdzieś na kartach książki przewinie się Śniadanie u Tiffany’ego, Anna Karenina i coś, co przypomina klub bokserski z filmu Rocky… W pewnym momencie zrobi się i świątecznie, melancholijne, potem zapachnie kawą i opowieść zawita do innego kraju; ogólnie rzecz ujmując będzie barwnie!

Ci, którzy podczytują felietony Romy Ligockiej w magazynie ”Pani” mogą liczyć na teksty dotąd niepublikowane, które zostały napisane specjalnie do tego wydania. Będą też ilustracje i zdjęcia, które nadadzą całości odpowiedni klimat. I co najważniejsze będzie ta sama, znana i niezmiennie wrażliwa pani Ligocka ze swoimi przemyśleniami, z trafnym podpatrywaniem rzeczywistości, potrafiąca ubrać w słowa to, co ulotne. A zatem czas otworzyć drzwi i zaprosić „Wolną miłość” do środka.

Jest to zbiór dla tych, którzy lubią się na chwilę zagłębić w ludzkich historiach i spojrzeć na świat przez pryzmat innych oczu.

Dane o książce: Roma Ligocka, Wolna miłość, Wydawnictwo Literackie 2013, s. 184.

-Najnowsza książka Romy Ligockiej będzie miała premierę w listopadzie!-

4 paź 2013

"Zgorzkniała pizda" – Maria Sveland

W Małym słowniku języka polskiego pod hasłem ‘zgorzknieć’ widnieje, iż między innymi oznacza to: wpaść w apatię, zniechęcenie, nieustanny zły humor. Jeżeli zaś chodzi o drugi człon tytułu, który taktownie przemilczę, to zdecydowanie potęguje on jeszcze znaczenie pierwszego. Nie będę wnikać, czy to mało subtelne zatytułowanie powieści ma na celu przyciągnięcie uwagi, zszokowanie, czy jest to coś w rodzaju wykrzyknienia, wzmocnienia wrażenia… Tytuł, jaki jest, każdy widzi, a cóż kryje wnętrze…?

Debiutancka powieść Marii Sveland (autorki programów dla szwedzkiego radia i telewizji) to wielowątkowa rozprawa o roli kobiety we współczesnym świecie. Autorka stawia pytania o równouprawnienie – w pracy, w związku, w życiu codziennym, o wizerunek matki, nastolatki, małej dziewczynki i o rodzicielstwo (może nawet w głównej mierze).

Bohaterką rzeczonej powieści jest Sara. Trzydziestoletnia matka i żona. Kobieta, która właściwie sama nie wie, czego oczekuje od siebie i innych. Jest rozgoryczona i pełna sprzeczności. W trakcie tygodniowej wyprawy na Teneryfę snuje swobodne rozważania o teraźniejszości i przeszłości, kiedy to była jeszcze małą dziewczynką, a jej dom odbiegał od ideału. Poznajemy także Sarę nastolatkę i jej pierwsze zauroczenia oraz Sarę doświadczoną kobietę, dla której miłość jest mitem.

Wbrew pozorom (jeżeli spojrzeć na tytuł) książka Sveland nie jest ani wulgarna ani przepełniona goryczą. Chociaż zabawna też nie jest. Czyta się ją jak zbiór ciekawych spostrzeżeń na temat wizerunku szwedzkiej kobiety i kobiety w ogóle. Autorka przytacza całą masę przykładów na to, że kobiety, choć wiele już wywalczyły na przestrzeni lat, to ciągle wchodzą w rolę, jaka jest im odwiecznie przypisana. Czyli nuta feministyczna gdzieś się tu przewija.

Całość ma bardzo przystępną formę. Język lektury nie sili się na naukową rozprawę, dlatego też ów lekturę czyta się dobrze. Autorka nie miesza ze sobą faktów, jest przejrzyście i z sensem. I choć tempo akcji nie jest zawrotne, to nie ma tu miejsca na nudę. Z ciekawością przewraca się kolejne strony, by przekonać się, dokąd to wszystko zmierza.

Dane o książce: Sveland Maria, Zgorzkniała pizda, Wydawnictwo Czarna Owca 2013, s. 264.