False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

31 sty 2013

"Cytrynowy stolik" – Julian Barnes


                                         ***
Jeżeli sięga się po zbiór opowiadań, chciałoby się w nim natrafić choćby na jedno takie, które zapadanie w pamięć. Na opowiadanie niemalże skrojone na miarę. A już szczęściem niesamowitym dla czytelnika byłoby przeskakiwanie z jednej genialnej opowieści w drugą. Czy Julian Barnes i jego „Cytrynowy stolik” mogą to umożliwić…?

Są ku temu pewne podwaliny… Rozmaite noty biograficzne donoszą, iż Barnes jest wybitnym brytyjskim pisarzem, laureatem wielu nagród oraz autorem licznych opowiadań, esejów i powieści (m.in. Papuga Flauberta, Poczucie kresu, Anglia, Anglia). Mnie jak dotąd nieznana była jego twórczość, toteż po „Cytrynowy stolik” sięgnęłam bez żadnych uprzedzeń, ale i bez wielkich nadziei.

Ostrzyłam prozę tyleż wyrafinowaną, co przystępną w odbiorze. Potrafiącą zainteresować, chociaż momentami i znużyć. Jeżeli ubrać by to w dwa słowa – prozę dwuznaczną i nieokreśloną. Jedne opowiadania ze zbioru trzymają poziom, inne ów poziom obniżają. Barnes zmienia formy, miesza czas: ze współczesności, przenosi czytelnika do dziewiętnastowiecznej Szwecji czy Rosji, miesza i miejsca, żongluje humorem i smutkiem, by dojść do konkluzji: starość ma wiele odcieni. Stawia pytania o miłość, o jej wyobrażenie, o naturę człowieka, ukazuje zmiany, jakie zachodzą w ludziach u kresu życia. Bohaterami jego noweli są bowiem osoby w wieku dojrzałym. Przyjmujące proces starzenia się w bardzo różny sposób… Jedni są obojętni, inni stawiają opór, jeszcze inni tęsknią za młodością i pełnią sił witalnych. I choć realia ich życia są różnorakie – wszyscy zmierzają w tym samym kierunku…

Zatem znajdzie się tu miejsce i na refleksję i na wnikliwą obserwację. Jakby to ująć… – nie jest na tyle smutno, by nie rozbawić i nie jest na tyle wesoło by zarazić śmiechem. Jednak powagę da się wyczuć. Niczym na dawnych spotkaniach w hotelu Kämp w Helsinkach, w którym to przy tzw. cytrynowym stoliku zbierali się artyści i intelektualiści (tylko mężczyźni) i prowadzili poważne dyskusje na wszelkie tematy. Decyzję, czy warto dołączyć do tego tytułowego stolika zostawiam indywidualnej ocenie.
 ***
Moja ocena: 4-/6
Dane o książce: Julian Barnes, Cytrynowy stolik, Wydawnictwo Świat Książki 2012, s. 224.

26 sty 2013

Piąta Aleja, piąta rano - Sam Wasson

Kina przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie darze jakimś szczególnym sentymentem, a w zasadzie nawet nie znam go zbyt dobrze, mimo to z zaciekawieniem sięgnęłam po książkę „ Piąta Aleja, piąta rano”.  Publikację tę postanowiłam przeczytać w ramach ni to szybkiej edukacji, ni to uprzyjemnienia czasu, a zasadniczo z ciekawości, z chęci poznania tajników powstawania filmu "Śniadanie u Tiffany'ego”. Film ten bowiem jest mi znany, a dzięki relacji Sama Wassona, poznałam go jeszcze lepiej. Ale nie tylko o tym w książce mowa, można się też wiele dowiedzieć na temat Audrey Hepburn, Trumana Capote i Marilyn Monroe, a także Nowego Jorku oraz całego tego głośnego Hollywood. 

I tak to się wszystko zaczęło…

Truman Capote napisał nowelę o niewinnie brzmiącym tytule Śniadanie u Tiffany'ego – czyli opowieść o losach wyzwolonej młodej dziewczyny, stroniącej od stabilizacji, znajdującej się w permanentnej podróży. Dla Trumana to Marylin była pierwszą i najodpowiedniejszą kandydatką do wcielenia się w postać głównej bohaterki w adaptacji tejże noweli. W ostateczności wizja autora się nie ziściła i Monroe ustąpiła miejsca Audrey Hepburn. Rola Holly Golightly przełamała stereotyp Hepburn, jako delikatnej i niewinnej, jednocześnie wpłynęła na modę i wskazała nowy sposób na życie wielu amerykańskim kobietom.

I powstało dzieło na miarę…

Sama realizacja „Śniadania u Tiffany’ego” wzbudzała niemałe emocje. Nowy Jork, a właściwie jego mieszkańcy gromadnie zjawili się po obu stronach Piątej Alei, by oglądać kręcenie pierwszej sceny. A gdy padł ostatni klaps na planie, ruszyła cała machina promocyjna. Trzeba było przekonać potencjalnego widza, że film nie niesie ze sobą żadnych niebezpiecznych treści… Udało się. Krytyka była łaskawa, publiczność również. I niech fragment jednej z recenzji posłuży tu jako najlepsza puenta: „Śniadanie u Tiffany'ego należy do tych niezwykłych dzieł, które gdyby były lepsze, to byłyby o wiele gorsze”

Słów dodatkowych kilka o „Piątej Alei, piątej rano”…

Książka niepozbawiona jest dowcipu – satyryczna konstrukcja niektórych zdań wywołuje nagłą radość, zaś gawędziarski ton autora niweluje dystans i sprawia, że czyta się ją szybko i przyjemnie. Co prawda dla nieobeznanych w temacie kina Ameryki lat 50-ych i niezainteresowanych modą, trafią się i nudniejsze fragmenty. Traktujące o życiu rozmaitych gwiazd filmu i ówczesnym stylu. Całość jednak wypada całkiem przyzwoicie. Treść może nie jest porywająca, ale przybliża czytelnikowi wiele smakowitych szczegółów, a te wiele rekompensują. 

Dla kogo ta lektura i co z tego można mieć…?

Z pewnością dla miłośników talentu i osoby Audrey Hepburn, która dla wielu po dziś dzień jest ikoną stylu. Dla tych, co lubią nowinki z życia Hollywood. I dla tych, których ciekawi, dlaczego to „Śniadanie u Tiffany'ego” miało kłopoty z cenzurą, oraz jak bardzo wersja kinowa różni się od powieści Capote’a. I wreszcie dla tych, którzy chcą się dowiedzieć, co ta znana komedia romantyczna zmieniła w życiu milionów kobiet oraz karierze Audrey Hepburn. A do czego to wszystko zmierza? Do zakończenia w dobrym stylu.

Miłej lektury życzę!

Dane o książce: Sam Wasson, Piąta Aleja, piąta rano, Wydawnictwo: Świat Książki 2012, s. 256.

PS Oglądaliście „Śniadanie u Tiffany'ego”? Jeżeli tak, to jaka jest wasza ulubiona scena?