False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

29 sty 2012

"Szkarłatna partytura" – Ralf Isau


O sile muzyki pisali już bracia Grimm. Kto czytał ich baśnie, zapewne zna historię o szczurołapie z Hameln. Cudacznym człowieku, który obiecał uratować miasto od plagi myszy i szczurów. A zrobił to za pomocą fletu. Zagrał na nim i tak wywabił szkodniki z ukrycia. Zaczarowane melodią poszły za nim do rzeki, w której się potopiły. Mieszkańcy oszukali grajka nie dając mu obiecanej zapłaty. W zemście flet zabrzmiała na ulicach miasta raz jeszcze, a tym razem za melodią powędrowały dzieci… Tak się mniej więcej prezentuje ta legenda, a przypomniałam ją nie bez przyczyny. W książce „Szkarłatna partytura” Ralfa Isau także możemy zetknąć się z motywem wielkości muzyki. Wspomniany autor pokazuje jak za pomocą nut jedni mogą manipulować umysłami drugich, a tym samym zmieniać losy świata. Na bez mała sześciuset stronicach kreśli obraz pogoni za partyturą, która daje posiadaczowi niezwykłą władzę. Cała zaś opowieść opiera się na biografii Franciszka Liszta – kompozytora i pianisty, którego życie było inspiracją i przyczynkiem do napisania tejże książki. 

Pierwsze takty powieści rozbrzmiewają podczas koncertu w Weimarze. To tutaj poznajemy Sarę d'Albis – znaną pianistkę, która tym razem jest odbiorcą, a nie wykonawcą utworu Liszta. Sara posiada niezwykły dar synestezji, „barwnego słyszenia”, dzięki któremu widzi dźwięki w postaci barw i kształtów, często liter. W czasie weimarskiej premiery przed jej oczami pojawia się przerażająca wiadomość, a to dopiero początek całej serii przedziwnych wydarzeń… Kobieta postanawia zgłębić tajemnicę ujrzanego w czasie koncertu przesłania, tym samym narażając się na duże niebezpieczeństwo. Ktoś ją śledzi, ktoś próbuje zabić, dawny prześladowca i wróg powraca, bractwo Słyszących Barwy koniecznie chce ją widzieć w swoich szeregach i nie zawaha się przed niczym aby osiągnąć swój cel. A wszystko rozchodzi się o Purpurowe Nuty, zaginione przed laty. Ich posiadacz zyska nieograniczoną władzę nad światem – za pomocą melodii zapanuje nad ludźmi. Sara robi zatem wszystko, by zapobiec najgorszemu…

Tak pokrótce przedstawia się książka przeplatana twórczością i postacią Liszta. Ralf Isau stworzył swoistego rodzaju thriller fantastyczny, w którym odkryć trzeba wiele zagadek nim odkryje się tą najważniejszą. Thriller, gdyż trzyma w napięciu, fantastyczny, gdyż nie brakuje kreacji rzeczywistości zupełnie innej od tej, którą znamy. Pisarską domeną Isau od zawsze były szczegółowo nakreślone światy i bohaterowie obdarzeni niezwykłymi talentami. Tak jest i w przypadku „Szkarłatnej partytury”. Liszt i polskie akcenty, to takie perełki tej powieści. Jednak czy umieszczone w odpowiednim towarzystwie i otoczeniu…?

Pisarz w posłowie porównuje swoją powieść do gwiazdozbioru - „składa się bowiem z gwiazd, którymi są fakty, oraz łączących je linii istniejących wyłącznie w wyobraźni”. Dla mnie ten gwiazdozbiór prezentuje się nieco inaczej… Jest niemalże bezkresnym potokiem słów, nazw, miejsc i zdarzeń. Doceniam pracę jaką autor włożył w swoje dzieło (korzystał z ponad sześciuset źródeł), jednak ogrom szczegółów, faktów i nawiązań może lekko czytelnika przytłoczyć. Tym bardziej jeżeli w jednym akapicie widnieje wzmianka o Pokemonach, w drugim o Andersenie, w trzecim już mowa o harfie Eola, Janie Pawle II, czy starożytnych bogach wiatru. Taka rozpiętość motywów w jednej książce momentami zaczyna przypominać wyszukiwarkę internetową, w której co rusz wyskakują nowe hasła i ich znaczenia, co wręcz oddala, a nie przybliża do sedna sprawy. Zatem powiedzenie „co za dużo to niezdrowo” w tym wypadku odnajduje się wyśmienicie. Szkoda, gdyż w fabule drzemał naprawdę duży potencjał i gdyby tak ograniczyć ilość tych „extra dodatków”, byłoby o wiele ciekawiej, bardziej energicznie. A tak akcja co rusz siada zamieniając książkę w sinusoidę wciągających i nużących fragmentów. 

Czyli wychodzi na to, że jedna z najznamienitszych postaci romantyzmu w muzyce – Franciszek Liszt, nie do końca wpasował się w intrygę pradawnych bractw i zaginionej partytury. W książce co prawda czuje się wyjątkowość dźwięków, widzi się też wielość faktów, a co za tym idzie docenia się pracę i zaangażowanie autora, ale z odbiorem może być już różnie. Wszak jedne melodie trafiają nam do słuchu inne niekonieczna… Ocenę pozostawiam poszczególnym słuchaczom – czytelnikom. Mnie ten utwór nie do końca zachwycił, może dlatego, że za dużo w nim było wariacji, a historia zbytnio przykryła fantazję.  

Moja ocena: 4-/6
Dane o książce: Ralf Isau, Szkarłatna partytura, Wydawnictwo Telbit 2011, s. 560.

- Za książkę dziękuję Wydawnictwu Telbit -

23 sty 2012

„Kwiaty na poddaszu” Virginii C. Andrews


Są takie tajemnice, które na zawsze powinny pozostać w ukryciu. Są i miejsca pamiętające przeraźliwe wydarzenia. Są także czyny gorsze od innych... A gdyby tak to wszystko zamknąć w jednej przestrzeni zwanej książką? Dawkować powoli, strona po stronie, pokazać jakie to rodzinne sekrety maskuje się najskrzętniej? Wtedy z pewnością otrzymalibyśmy opowieść mroczną, poruszającą, taką, która bulwersuje i w sposób iście mistrzowski gra na emocjach czytelnika. Opowieść taką jak „Kwiaty na poddaszu”, która od pierwszych stron wciąga w wykreowany świat, subtelnie uwodzi i prowadzi drogą pełną emocji, aż do finału. Pozostawiając jednak widoczny ślad w pamięci, gdyż o pewnych zdarzeniach nie da się zapomnieć…

Dollangangerowie byli szczęśliwą rodziną. Kochający się małżonkowie posiadający czwórkę zdrowych dzieci. Można by rzec niczym niezmącona sielanka – radość, ciepła atmosfera, miłość. Wszystko to do czasu… Któregoś dnia umiera głowa rodziny. Pozostawiona bez środków do życia matka decyduje się zabrać dzieci do domu swoich rodziców. Bajecznie bogaci dziadkowie mieszkają w ogromnej rezydencji, z dziedziczenia której córka została wykluczona za swój grzeszny związek. Dla dobro swego i potomstwa próbuje na nowo wkraść się w łaskę ojca. Pod żadnym jednak pozorem nie może się on dowiedzieć o istnieniu wnucząt. Aby plan się powiódł, czwórka pociech zostaje zamknięta na poddaszu. Ich nowy dom, staje się więzieniem, przekleństwem i koszmarem, a ból i cierpienie stają się „przyjaciółmi” na długi, długi czas…

Niewiele jest powieści, które tak skutecznie wpływają na czytelnika, dosłownie żonglując jego uczuciami, jak „Kwiaty na poddaszu”. Ten legendarny już debiut Virginii Andrews krytykowany za kontrowersyjne treści oparte na krzywdzie i cielesności, przez lata cieszył się i nadal cieszy ogromną popularnością. W czym zatem tkwi tajemnica sukcesu tej powieści? Może w formie – umiejętnie połączenie grozy i sagi rodzinnej dało bardzo zadowalający efekt. Może w fabule… Historia czwórki rodzeństwa porusza w każdym tego słowa znaczeniu. Dzieci te pozbawione dzieciństwa, odizolowane od świata, a dodatkowo poddawane przedziwnym praktykom, karane, głodzone nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Przemoc, której są poddawane, została ukazana stosunkowo łagodnie, co dodatkowo ją uwydatniło, zupełnie jakby „niemy krzyk” przerażał bardziej. A może fenomen tej książki to mnogości motywów, które na przemian wzruszają, wzbudzają lęk, przywodzą smutek, nienawiść, zwątpienie, niepewność. Utwór ten bowiem pełen jest skrajności – z baśniowego klimatu przenosi nas w horror, który dosłownie przenika na wskroś. Powiedziałabym, że wszystko to miało swój udział w budowaniu wartości powieści. 

Groza ją ulepiła, tajemnica nadała jej wartkości, wątek kazirodztwa dostarczył pikanterii, zbrodnia osnuła ją mgłą ciemności, krzywda dziecka dała smutny wydźwięk, a miłość rodzeństwa nadzieję, że nawet nad najbardziej mrocznym miejscem, kiedyś wzejdzie słońce. I przyznać muszę, że dotąd nie było mi dane przeczytać podobnej książki, a przeczytałam ich już wiele. „Kwiaty na poddaszu” poruszyły mnie dogłębnie i choć lektura leży już spokojnie na półce, ja nadal jestem na poddaszu, zamknięta z czwórką rodzeństwa, niemalże dotykam ich bladych twarzy opuszkami palców. Już chyba na zawsze pozostanie mi w myślach wspomnienie „drezdeńskich lalek” – dzieci, z których los tak potwornie zakpił…

Moja ocena: 5/6
Dane o książce: Virginia C. Andrews, Kwiaty na poddaszu, Świat Książki 2012, s. 384.
 
------<<-'--,-##

Kwiaty na poddaszu” Virginii C. Andrews są wznowieniem kultowej powieści. 

Ku uciesze wszystkich poszukujących tytułu przez ostatnie lata i ku zgrozie naciągaczy internetowych, którzy za starsze wydanie żądali bajońskich sum -> książka będzie dostępna w przystępnej cenie od 15 lutego bieżącego roku!

21 sty 2012

O małżeństwie słów kilka

Można by rzec małżeństwo jakie jest każdy widzi, ba, nawet wielu zna je z własnego doświadczenia. Czym zatem chce nas zaskoczyć, tudzież zaciekawić pani Kofta wydając „Małą encyklopedię małżeństwa”…? Najpewniej lekko ironicznym i z pewnością otwartym spojrzeniem na kwestię związku dwóch osób. Nie ma co ukrywać, że przez lata wiele się w tym temacie zmieniło i właśnie o tym (ale nie tylko) można przeczytać w rzeczonej publikacji. I zapewniam, że nie jest to typowa encyklopedia, a raczej encyklopedia z przymrużeniem oka. Co prawda poszczególne definicje zostały ułożone alfabetycznie, ale ich opisy są zgoła frywolne i łatwo przyswajalne, gdyż nie emanują naukowym językiem. 

Jak donosi autorka, zawarte w książce hasła są wynikiem nie tylko jej własnych obserwacji, ale i konsultacji z wieloletnimi partnerami żyjącymi w związku i podchodzącymi do niego w bardzo indywidualny sposób… Przeczytamy zatem i o wiernych religijnych paniach domu, o mężach pantoflarzach, o tych zdradzający się i prowadzących bujne życie pozamałżeńskie, czyli żyjących w trójkątach oraz korzystających z usług  agencji towarzyskich. Będzie i o typowych problemach w związku damsko męskim, a zatem o teściach, kłótniach, pieniądzach, aborcji, braku satysfakcji z seksu oraz pajdokracji - rządach dzieci. Jednym zdaniem – małżeństwo zostanie wzięte pod lupę, przeciągnięte przez magiel, skrytykowane, pochwalone, po prostu ugryzione z każdej strony. 

Przyznać muszę, że pani Kofta daleko wybiegła w swojej analizie małżeństwa. Stąd pomiędzy hasłami takimi jak obrączka, partnerstwo, czy kochanka, znaleźć można bulimię, a nawet dziwnie zmieniony dekalog, w którym każde przykazanie odnosi się do małżeństwa. I tak np. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną „oznacza tyle, że pojmując kobietę za żonę czy wychodząc za mąż za faceta, zobowiązujemy się, że od tej chwili wierzymy tylko w swojego partnera lub partnerkę”. Kolejnym dość nietypowym zabiegiem jest porównanie małżeństwa do leku, który ma swoje skutki uboczne, a niestety rzadko kiedy się o tym informuje. Krystyna Kofta poinformowała! Są wskazania, przeciwwskazania do zawarcia małżeństwa, możliwe działania niepożądane i temu podobne rzeczy. Co by nie być gołosłowną, przytoczę opis autorki, jak stosować ów lek (małżeństwo): ci którzy dotrwali do żelaznych czy brylantowych godów, powinni natychmiastowo skonsultować się z lekarzem, gdyż prawdopodobnie przedawkowali zalecaną dawkę lekarstwa… Jeżeli ktoś się pogubił w moich zeznaniach, to biję się w piersi, ale niełatwo jest przekazać ogrom treści zawartych w tej skądinąd oryginalnej encyklopedii. 

Na pewno warto jeszcze wspomnieć o hasłach-nowościach, charakteryzujących nasze czasy. Krystyna Kofta umiejętnie przemyciła kwestię par homoseksualnych, singli i singielek, bamboccioni (podstarzałych dzieci mieszkających z rodzicami), nie pominęła także roli wibratora i rewolucji w alkowie. Podsumowując, jest odważnie i bez skrępowania.

Jednego się można obawiać po tej lekturze…, mianowicie tego, że ci, którzy widzą małżeństwo w bajkowych kolorach, mogą nagle dostrzec i te czarne barwy. A wtedy to już naprawdę będzie kiepsko z ilością zawieranych związków… Ale, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – to i rozwodów będzie mniej. Zatem proszę się nie bać i śmiało chwytać za książkę! 

Dane o książce: Krystyna Kofta, Mała encyklopedia małżeńska, Wydawnictwo W.A.B. 2012, s. 208.

Data premiery: 2012.02.08.

5 sty 2012

KSIĄŻKI - które - CzEkaJą


Ileż to książek czeka cierpliwie na swoją kolej w domowej biblioteczce…? Okazało się, że wiele. Robiąc porządki pod koniec zeszłego roku, co rusz wynajdowałam publikacje o istnieniu których zapomniałam. Niestety nie sposób przeczytać wszystkich książek naraz, jednak ilość egzemplarzy niegdyś pożądanych, a teraz leżących na półkach woła stanowczo o uwagę! W odpowiedzi na to wołanie postanowiłam, że systematycznie będę zatapiać się w lekturze dotychczas zebranych książek. Mam nadzieję, że plan się powiedzie i z ponad pięćdziesięciu nieprzeczytanych tytułów kilka lub kilkanaście trafi do grona tych przeczytanych. Akcję uważam za rozpoczętą --> czytam właśnie dwa zeszłoroczne nabytki: „Jane Eyre” i „Opowieści o czarodziejach”.


 
W kolejce zaś czekają: Królowa słodyczy, Ostatnie fado, Istoty ciemności, Po omacku, Pieśń czasu. Podróże, Lala, Natalii 5, Widma minionych nocy, Lew i lilie oraz Kiedy król gubi swój kraj (z cyklu „Królowie przeklęci”), Juniper Berry i tajemnicze drzewo, Bezduszna, Józefina, Jillian Westfield wyszła za mąż, Obsesja, Rezydencja nad urwiskiem, Kompozytor burz, Świat nieograniczonych możliwości, Walka Sylfa,Tajemnica Brygu Warsaw, Requiem dla tancerki, Przebudzenie, Nokturny, Szczęście małych rybek, Opowieści wigilijne, Za oknem cukierni, Arabska córka, Niebieski ptak, Dzień dobry Irene, Lista siedmiorga,Wizje w mroku, Percy Jackson i bogowie olimpijscy (cała seria) 

i wiele, WIELE, w i e l e, wiele innych... 
Czas zatem dać im szansę na 'zaistnienie'!
  

Na koniec chciałam zaprezentować moje nowe nabytki, czyli kubek z motywem Londynu i dwie zakładki. Obie zdobycze bardzo często towarzyszą mi podczas czytania 8)    ------>

Chyba nic lepiej nie odzwierciedli wymowy całego wpisu, niż słowa Érica-Emmanuela Schmitta, pochodzące z „Trucicielki”: 

Zamknięta książka jest niema; przemówi tylko wtedy, gdy zostanie otwarta.

A zatem idę czytać!