Do osób, które dzieje Polski Ludowej znają jedynie z
podręczników historii, wiele treści z „Ocalenia Atlantydy” może nie trafić. Nie
dlatego, że są one napisane w skomplikowany sposób, ale dlatego, iż opisują
skomplikowane i odległe czasy. Autorka dość sprawnie ukazała zagubienie
ludności, której przyszło żyć w zgodzie z „ludową demokracją”. Obserwujemy jak
tworzą się małe społeczności, jak przesiedleńcy walczą o dobre życie, jak rodzą
się między nimi wzajemne sympatie i antypatie. W wannie znalezionej na
korytarzu kamienicy kąpią się wszyscy na zmianę, ale jak trzeba to i chętnie na
sąsiada doniosą.
Temat, o którym traktuje lektura, jawił się niezwykle
ciekawie. Wystarczyło tym tematem odpowiednio pokierować, rozbudować go,
wzbogacić o barwne postacie… Niestety, odnoszę wrażenie, że realizacja nieco
zawiodła. Sporo w lekturze pani Oryszyn chaosu. Powracania do sentencji sprzed
kilkunastu stron. Trochę to wszystko przypomina zbiór „anegdot” z dość fatalnym
finałem. Nie łatwo jest zżyć się z bohaterami (mało wyrazistymi), toteż i
niełatwo śledzi się ich losy. Książkę czyta się trochę dla samego czytania. Ma
fragmenty, które potrafią zaciekawić, ale wiele jej treści rozmywa się, rozciąga,
wprowadzając zamęt i niejasność.
Nasuwa się pytanie: czy nastąpił zgrzyt na linii młody
odbiorca – lektura o czasach peerelu, czy książka ogólnie nie zachwyca? Mnie
osobiście książka nie urzekła i na pewno nie zaliczę jej do grona lektur, o
których długo się pamięta. Miałam nadzieję na kawał literatury, a zdecydowanie
czuję się głodna…
Dane o książce: Zyta Oryszyn, Ocalenie Atlantydy, Świat Książki 2012, s. 272.