False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

31 maj 2011

-Niebieskim autobusem- w drodze po marzenia!

Kolor niebieski kojarzy mi się z niebem pełnym chmur, a od tego już całkiem blisko do bujania w obłokach, snucia marzeń i planów. Niebieski symbolizuje też inspirację i kreatywność. Kiedy wszystko to połączymy w całość, otrzymamy NIEBIESKI AUTOBUS, który będzie w stanie wyrwać nas nawet z najbardziej nijakiej rzeczywistości. Autobus, który zawiezie nas drogą o nazwie Impuls, w kierunku przystani Moje Spełnione Marzenia… Tylko czy na pewno…?

Miśka Pietkiewicz to młoda obywatelka kraju pustych półek i kolejek za niczym. Jej dom rodzinny nie szczycił się posiadaniem segmentu pokojowego, za to nigdy nie brakowało w nim bimbru i innych atrakcji… Tata Miśki zawzięcie wszystko naprawiał, mama marzyła o prowadzeniu kiosku z gazetami, babcia wspominała swoją młodość, a wujek Roman prowadził interesy maści wszelkiej – z różnym skutkiem dla finansów i reputacji… Jedynie wybrańcy mogli cieszyć się blaskiem telewizora i trudno dostępnych dóbr. Czy niebieski autobus mógł to wszystko zmienić? Miśka postanowiła spróbować sił i wraz z osiągnięciem pełnoletniości wyruszyć nim na podbój świata!

Ten autobus to symbol odwagi – nadziei na lepsze jutro, wręcz nadziei pokładanej w siłach najwyższych. NIEBIESKI AUTOBUS to także wiara we własne możliwości i przychylność losu, zawierzenie wyrokom opatrzności. Miśka dobrze o tym wiedziała, dlatego zdecydowała się do niego wsiąść, prawie że z niczym – wystarczyła jej ufność w ciekawsze jutro. Nie zawsze jednak to, co nieznane jest lepsze… A ludzie po to próbują, żeby przekonać się o tym na własnej skórze - „ludzie po to błądzą, żeby się odnaleźć”.

Co mnie udało się odnaleźć w prozie pani Kosmowskiej…? Wiele anegdot o czasach, które minęły, które ja znam tylko z opowieści. O czasach, kiedy to w kolejkach kwitły znajomości, a rajstopy oddawano do cerowania. Tego typu opisy wiele razy wywołały na mej twarzy uśmiech. Ale jak to w życiu bywa, a że jest to książka życiowa – to i smutne fragmenty były i nudne też i takie ni to do łez, ni to do śmiechu… O ile na początku przesiąkłam klimatem szarych budynków, kanek na mleko, pochodów i harcerskich opowieści, to stopniowo gubiłam go gdzieś po drodze. W rezultacie końcówkę książki czytałam bez emocji i wypieków na twarzy. Może dlatego, że to, co potrafi zaskoczyć raz, drugi, trzeci, nie będzie zaskakiwać po raz dziesiąty, czy dwudziesty – a niektóre żarty stały się przewidywalne, wątki i ich rozwiązania również. O wiele przyjemniej czytało mi się o dzieciństwie Miśki, aniżeli jej dorosłym życiu – dosyć schematycznym, na wskroś przesiąkniętym szarą codziennością.

Ciekawa za to jest kreacja poszczególnych postaci. Znajdziemy tu typowego „Piotrusia Pana”, nauczycielkę lekkich obyczajów, zbzikowaną Brydzię, artystę, kombinatora -uwodziciela, a nawet kobietę kochającą inaczej… Każde z nich przedstawione zostało bardzo wymownie, z dbałością o najmniejsze szczegóły.

Można by rzec, że w książce tej wady równoważą zalety, minusy – plusy, a fragmenty mniej ciekawe – wciągające i zabawne anegdoty, co w rezultacie daje lekturę wartą przeczytania. Czy porywającą…? Na pewno taką, która potrafi zainteresować.
_____________
O                   O

Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Barbara Kosmowska, Niebieski autobus, Wydawnictwo W.A.B. 2011, s. 320.

24 maj 2011

NEVA - mroczny system według Sary Grant.

WOLNOŚĆ – chyba najtrudniej ją docenić tym, którzy nigdy jej nie stracili… A czym jest wolność, dla ludzi, którzy nigdy jej nie zaznali? Czy jest ona jakąś wartością, celem, marzeniem…?

W książce Sary Grant obywatele żyją w Kraju pełnym zakazów i nakazów. Dostępu do świata zewnętrznego (jeżeli ten w ogóle istnieje) chroni kopuła pod napięciem. Rząd twierdzi, że izolacja zapewnia bezpieczeństwo. W rezultacie pogłębia ona jedynie strach jednostek przed władzą. Lata odseparowania wpłynęły na ich wygląd – wszyscy są do siebie bardzo podobni (nie ma możliwości mieszania się różnych ras ludzkich). Młodzi mieszkańcy, dla nikłego choćby podkreślenia własnej indywidualności, robią sobie na ciele znaki – tatuaże, czy malunki. Nie godzą się na takie życie. Decydują się na protest, chcą poznać odpowiedzi na nurtujące ich pytania, chcą poznać prawdę. Dlaczego skazano ich na życie w zamknięciu? Dlaczego ludzie, a zwłaszcza kobiety znikają nagle i nikt nie chce o tym mówić? A także, dlaczego fałszuje się historię wycinając z niej różne fakty? Neva wraz ze swoją przyjaciółką Sanną, zrobią wszystko, by odzyskać wolność. Tylko za jaką cenę…?

Nevę określiłabym mianem odważniejszej i bardziej niepokojącej wersji Dobranych. Wygląda na to, że po potopie wampirów nadchodzi nowa moda – na antyutopie z nutą romansu… Ten gatunek ma jednak w sobie coś, co przyciąga, kusi, wciąga, potęguje apetyt na więcej. Neva na tle nowego nurtu prezentuje się całkiem dobrze. Jest powieścią mroczną, zaskakującą, odważną, momentami wręcz budzącą przerażenie i dziwny niepokój. Autorka serwuje czytelnikowi opisy wstrząsających praktyk, umiejętnie potęguje napięcie na linii kobieta – mężczyzna i zaciekawia nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Co prawda w tym gąszczu pozytywów, znalazłam i kilka negatywnych szczegółów. Po pierwsze kreacja bohaterów – Neva przedstawiona jest w sposób wyczerpujący, jest ona główną bohaterką, narratorką, o niej wiemy niemalże wszystko. Tylko odnoszę wrażenie, że pozostali bohaterowie to takie chwilowe tło dla poczynań Nevy, są trochę bezbarwni, wręcz sztampowi, ale nie pozbawieni bytu. Z pewnością wielkimi indywidualnościami nie są. Moje drugie zastrzeżenie tyczy się błędów –literówek, przestawień, „zjedzonych” wyrazów... Najciekawszy był fragment, w którym Sanna (przyjaciółka Nevy) chodząca boso w geście buntu, odpycha się bosymi stopami na karuzeli, by po chwili wbić obcasy w ziemię i zatrzymać ją – trochę to dziwne (skąd te obcasy?)… Ale to już nie jest winą autorki, raczej tłumaczenia, redakcji, składu… Błędy błędami, jednak przyjemność z czytania była!

Chętnie sięgnęłabym po kolejną część, jeżeli takowa się ukaże. Trudno znaleźć na ten temat informacje. Jedynie na anglojęzycznej stronie jest wzmianka że Neva (org. Dark Partie) to pierwszy tom. Może kiedyś doczekam się drugiego… Mam taką nadzieję.

UWAGA!
Miłośników antyutopii i nie tylko pragnę poinformować, że coś w tej książce przyciąga jak magnes! Sięgasz po nią na własne ryzyko! Nie ponoszę odpowiedzialności za skutki uboczne, takie jak -> zaniedbanie innych obowiązków na rzecz czytania 8)

Moja ocena: 5-/6
Dane o książce: Sara Grant, Neva, Wydawnictwo MAK Verlag 2011, s. 320.

23 maj 2011

Przyłącz się do poszukiwań - WINTERCRAFT -


Słyszeliście o świecie, w którym żyją Utalentowani? I nie mam tu na myśli talentu do śpiewu, czy tańca, chodzi o coś zupełnie innego… Co byście powiedzieli o zdolności do ożywiania umarłych?! W tym królestwie wszystko jest możliwe. Magia miesza się z okrucieństwem, sekret goni sekret, a celem dla wielu staje się odnalezienie zaginionej księgi – WINTERCRAFT!
Losy mieszkańców Albionu poznajemy za sprawą Kate Winters. Dziewczyna żyje zupełnie nieświadoma posiadania nadludzkich zdolności. Wychowuje ją księgarz Artemis. Ich spokój pewnego dnia niweczą Strażnicy. Wysłani przez członkinie Wysokiej Rady, mają jeden cel – odnaleźć Utalentowanych. Najlepiej takich, którzy pomogą okrutnej Da’ru zrealizować jej niecne plany… Tak pokrótce prezentuje się fabuła książki.

Idąc za tym -sam pomysł na Wintercraft  jest ciekawy. Fantastyczny świat, wykreowany przez autorkę, prezentuje się dość zgrabnie. Kilka jego elementów to schematy znane fanom fantasy, ale jest i wiele nowatorskich rozwiązań. I co najważniejsze nie ma wampirów i wilkołaków! – które ostatnimi czasy mnożą się niemiłosiernie.  Jest za to tajemnicza wrona, wielkolud Silas, zagadkowy przyjaciel Edgar i obowiązkowo wiekowa biblioteka… To prawda, że trochę to bazuje na znanych młodzieżowych powieściach. Jest szczypta tego i owego, można by się dopatrywać podobieństw do serii Ulyssesa Moorea, Harry’ego Pottera, a nawet do Pięknych Istot, ale tak na dobrą sprawę, nie istnieje zakaz pisania inaczej o tym, co już było… W końcu każdemu bohaterowi może zginąć magiczna księga, każdy bohater może mieć przyjaciela, ba, nawet kilku i każdy może odwiedzić mroczne tunele, czy przeszukiwać stare księgozbiory. Dlatego, nie uważam tego za defekt książki.

Jednak kilka wad jest… Do samej narracji nie mam zastrzeżeń. Wydanie ciekawe – od okładki począwszy na wnętrzu skończywszy. Każdy rozdział zdobi ilustracja półkola. Tekst jest przejrzysty. Tłumaczenie dobre. Nie obyło się jednak bez kilku błędów –przestawień czy literówek –nie są to jednak szczególnie rażące błędy. Natomiast mam „ale” do kilku fragmentów, które mnie osobiście nie przypadły do gustu. Chodzi o napędzanie akcji poprzez ciągłe ucieczki głównej bohaterki, które kończyły się… (żeby nie zdradzić za wiele) –zawsze tak samo… A uwierzcie, że to momentami stało się denerwujące i monotonne.

Wspomnę jeszcze, że książka autorstwa Jenny Burtenshaw - to jednocześnie debiut literacki i pierwsza część serii. I tutaj mogłabym postawić pytanie, czy sięgnę po kolejne części? Ha! Otóż wszelkie wątki zostały już rozwiązane i wyjaśnione, więc na usta ciśnie mi się odpowiedź –po co…? Chyba tylko dla ciekawości, czy styl pani Burtenshaw ewoluuje i czy nowe wątki okażą się ciekawsze. Dla tych, którzy serii nie lubią jest to wszakże dobre rozwiązanie, ale czy zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy…?  Mnie na dzień dzisiejszy wystarczy przygoda z Wintercraft. Mimo wszystko całkiem przyjemna przygoda.


oO-------'--'  Wintercraft  '--'-------Oo

Moja ocena: 4=/6
Dane o książce: Jenna Burtenshaw, Wintercraft, Prószyński i S-ka 2011, s. 304.

19 maj 2011

- Czas na rejs ze SŁOWEM PIRATA -

Cóż wiemy o piratach? Może to, że noszą na oku przepaskę? Albo to, że napadają na statki w celach rabunkowych. Oraz, że są przebiegli, kłamliwi i chytrzy. Jednak, czy to aby na pewno jest prawdziwy wizerunek? Raczej ogólnie znany – bo ile przekazów, książek, filmów, tylu i różnych piratów. A jacy są piraci z książki pani Starzyckiej? Za chwilę się przekonacie…

Słowo pirata rozpoczynają perypetie żeglarza Friedricha. Statek, którym płynie wraz z kapitanem i załogą, zostaje napadnięty przez piratów. Friedrich by przeżyć, będzie zmuszony zbratać się z wrogim przywódcą - Jeanem. Ich wspólną żeglugę oraz interesy, przeplatać będą losy następnych pokoleń. A niektóre łupy i pamiątki z czasów pirackich, przetrwają aż do współczesności. I tak, wraz z bohaterami będziemy przeżywać chwile grozy i szczęścia, zwiedzimy między innymi Brazylię, Francję, Niemcy oraz Łódź. Potowarzyszymy im w wyprawach za chlebem, w tajemniczych misjach, wraz z nimi przetrwamy okres wojny i przemian na przestrzeni dwóch stuleci. A jaki jest finał tej łotrzykowskiej powieści, tego już każdy będzie musiał się dowiedzieć na własną rękę…

Zdradzę wam za to, jakie są moje odczucia względem tej lektury. Liczyłam na to, że przeżyję niezapomnianą przygodę, że miło spędzę czas i dosłownie połknę stronice książki niczym smakowity deser. A trochę, to było tak, jakbym co jakiś czas, zamiast na bitą śmietanę trafiała na ości… Smaku mi to nie odebrało, ale… Już piszę w czym rzecz. Momentami autorka serwowała czytelnikowi swoistego rodzaju wykłady na temat: neuroekonomii, Indian, Brazylii, dżungli, konfliktów zbrojnych i wielu, wielu innych, które były nużące i czasami nijak wzbogacały akcję, a wręcz ją przerywały. Do tego dochodziło to ciągłe podsumowywanie niewiedzy naszych przodków - „nie wiedzieli tego, co my wiemy o świecie”, bo dziś to… - i tutaj nagle z lat osiemsetnych przenosiłam się do współczesności, by zaraz znowu powrócić na piracki okręt. A to wszystko przeplatane było zwrotami z języka portugalskiego, niemieckiego, czy francuskiego oraz licznymi  nazwami charakterystycznymi dla danego miejsca np.: curandero, tocandira, garimpeiro, które po pewnym czasie zaczęły mnie już męczyć. Gdyby nie ta nachalna chęć autorki, do dzielenia się wiedzą z danego zakresu, to książkę czytałoby mi się o wiele lepiej.

Na plus powieści Słowo pirata, zaliczyłabym wielowątkowość treści i ciekawą konstrukcję –przeplatanie się losów dwóch rodów na przestrzeni wieków. Dzięki temu, każdy znajdzie w książce coś dla siebie – z współczesności, bądź przeszłości. Są i opisy pirackich wypraw, podróże po rozmaitych zakątkach globu, gorączka złota, zmagania bohaterów w czasie II wojny światowej, życie po wojnie, współczesna Polska, historia pewnego spadku, miłość na przestrzeni wieków i nie tylko… Wiele z wymienionych tematów mnie zaciekawiło i wciągnęło. Autorka wiernie oddaje specyfikę życia w danym miejscu i czasie – z dbałością o najmniejsze szczegóły.

Podsumowując – Słowo pirata jest lekturą przyjemną. A wady, które ja wytknęłam, dla innych mogą się okazać zaletami. Wszystko zależy od indywidualnego odbioru.

Daję wam słowo nie pirata, że w książce tej, mieści się wiele ciekawostek!

***
Moja ocena: 4=/6
Dane o książce: Starzycka Magdalena, Słowo Pirata, Wydawnictwo MG 2011, s. 240.
*
 -Za książkę dziękuję Wydawnictwu MG-

16 maj 2011

Wyspa skazańców – obłędne miejsce...


- -●- -
Są zbrodnie od innych straszniejsze. Są szpitale, w których się szkodzi zamiast pomagać. Są ludzie żyjący z przeraźliwymi tajemnicami. Są przestępcy rodem z koszmarów. Są pomyleni, z którymi los obszedł się okrutnie. I są gdzieś daleko dziwy, o których nawet się nie śniło… Zapytacie mnie: GDZIE, gdzie to wszystko?! Na WYSPIE SKAZAŃCÓW! – odpowiem. A każdy będzie mógł ją odwiedzić na własne ryzyko…

Ja muszę przyznać, że udałam się na tą wyprawę całkiem spontanicznie. Bez wcześniejszego przygotowania, bez zbędnego bagażu, ot po prostu po raz pierwszy sięgnęłam po książkę pana Dennisa Lehane’a. Nie znając jego wcześniejszej twórczości, nie nastawiałam się ani pozytywnie ani negatywnie. Co z tego wynikło, w swoim czasie wyłoni się z rzeki tajemnic, więc z pewnością poznacie prawdę.

Tymczasem przeniosę się raz jeszcze do miejsca, z którego trudno powrócić sobą… Do Ashecliffe – szpitala dla obłąkanych przestępców umiejscowionego na odludnej wyspie. Miejsca, w którym dzieją się rzeczy dość niezwykłe, można by rzec makabryczne. Wiele wskazuje na to, że na pacjentach przeprowadzane są niehumanitarne doświadczenia. Wszystko może wyjść na jaw z powodu ucieczki jednej z pacjentek. Zagadkę mrocznej placówki ma rozwiązać szeryf federalny, Teddy Daniels, jednak nikt nie ułatwia mu śledztwa. Kartoteki pacjentów są schowane, personel jest jakby nieobecny, na pytania odpowiada wyuczonymi regułkami. Sytuację dodatkowo komplikuje huragan i nagłe uwolnienie się kilku niebezpiecznych więźniów. Teddy powoli traci nadzieję, że uda mu się odkryć szpitalne tajemnice, traci też nadzieję na szczęśliwy powrót do domu…

Wracając do rzeczywistości – przyznaję, że nie zaliczam się do miłośniczek thrillerów, ale czasami zdarza mi się po nie sięgnąć. Z różnym skutkiem. W przypadku książki Lehane’a z bardzo pozytywnym. „Wyspa skazańców” to thriller o podchwytliwej fabule, zaskakujący, nieprzewidywalny, bardzo ciekawie pomyślany. Czytając go nie nudziłam się, chętnie przewracałam kolejne stronice, by czym prędzej dotrzeć do rozwiązania akcji. Zakończenie mnie nie zawiodło. Mogłabym o nim powiedzieć: kto by się spodziewał...?! Taką to właśnie niespodziankę zgotował czytelnikom autor.


Jeżeli Lehane w innych swoich książkach serwuje podobne sensacje, to chętnie się z nimi zapoznam. Czasami miło jest, dla odmiany, przeczytać coś z dreszczykiem. 

Moja ocena: 5-/6
Dane o książce: Dennis Lehane, Wyspa skazańców, Świat Książki 2004, s. 304.
 - -●- -

8 maj 2011

Przygoda z "Pałacem Północy" ->

===============================================
Słyszałam przerażający krzyk, w gardle czułam dziwne pieczenia, wszędzie unosił się dym, a wprost na mnie pędził płonący pociąg! Gdyby nie napis Zafón, nie odważyłabym się do niego wsiąść. Nie zważając na szalejący ogień, pisk pasażerów, mroczną aurę, wsiadłam. A dokąd zabrała mnie ta upiorna maszyna, zdradzę wam w sekrecie – tylko pamiętajcie, sza…

Zafóna odkryłam całkiem przypadkiem, za sprawą „Mariny” – książki, która mnie zaskoczyła, ale co najważniejsze zaciekawiła. Potem, kwestią czasu było sięgnięcie po inne pozycje tegoż pisarza. I tak „Cień wiatru” trochę mnie rozczarował, momentami nudził, „Książę mgły” okazał się na tyle wciągający, że dosłownie ‘pochłonęłam’ go w jedno popołudnie, a „Pałac Północy” – tego na razie nie zdradzę.

Przeniosę was za to do Kalkuty lat trzydziestych… Dokładnie do sierocińca, w którym grupa młodych wychowanków dorasta i zaprzyjaźnia się ze sobą. Beztroskę zabaw i życia pod opieką, oraz spotkań w sekretnej kryjówce –Pałacu Północy – ma zakończyć pożegnalne przyjęcie. Ben i jego znajomi, skończywszy 16 lat muszą się usamodzielnić i opuścić mury placówki. Wiedzą, że ich drogi lada dzień się rozejdą. Wszystko jednak zmienia wizyta Sheere i jej babci. Dziewczyna opowiada wychowankom tragiczną historię swojej rodziny. I tym samym wplątuje grupę przyjaciół w niecodzienną, dość makabryczną przygodę. Z pociągiem widmo, ognistą zjawą, obłąkanym mordercą, utalentowanym architektem i ruinami spalonego dworca. Aby ujść z życiem, trzeba będzie rozwiązać niejedną łamigłówkę… Trzeba też będzie dowieść prawdziwej siły przyjaźni.

Niestety –ta tajemnicza Kalkuta i cały szereg bohaterów, oraz liczne dialogi, które gęsto wypełniają kolejne strony, nie potrafiły mnie zachwycić… Nie potrafiły i przyciągnąć do wykreowanego świata. Można powiedzieć, że odcięłam się od losów postaci z powieści. Nie lękałam się o ich życie, nie kibicowałam im w drodze do rozwiązania zagadki, nie cieszyłam się z sukcesów i obojętne mi były ich porażki. A to wszystko w dużym stopniu rzutowało na odbiór książki. W pewnym momencie moje myśli oderwały się od lektury i powędrowały do „Mariny” i innych pozycji autora, wtedy przyszła refleksja – ten schemat już znam, to było i to też… I ów „to” zepsuło moje odczucia względem „Pałacu Północy”.

Jednak, gdyby ktoś zapytał mnie – czy wsiadłabyś jeszcze raz do tego pociągu –odpowiedziałabymTAK. Dlatego, że nie zakrztusiłam się dymem, nie miałam chęci uciekać, a wręcz z ciekawością brnęłam w tą dziwną historię, łaknęłam wyjaśnienia, czekałam na urokliwe momenty i miałam nadzieję, że odnajdę tego klimatycznego Zafóna... Czy odnalazłam? W pewnym stopniu tak, ale nie do końca takiego, jakiego oczekiwałam. 

W ocenie swojej jestem rozdarta, jedna moja część woła – warto przeczytać, druga – czy ta lektura zachodu jest warta…? WARTA!

===================================================================
Moja ocena: 4=/6
Dane o książce: Carlos Ruiz Zafón, Pałac Północy, Muza 2011, s. 288.

5 maj 2011

Słyszysz - jak biją DZWONY...?

Otwierając powieść Richarda Harvella, przeniosłam się w inny świat. W baśniową rzeczywistość, w świat tajemnic i dziwnych praktyk, ale i świat przemocy, smutku, oraz cierpienia. W tej krainie rozmaitości, była i miłość  - taka, która nie zdarza się często, INNA… Gdyż u Harvella  miłość to krew, która wyciekła z żyły malarza. W „Dzwonach” nic nie jest takie, jak w typowej książce. Tutaj, powieść staje się feerią dźwięków i melodii, a ty czytelniku jesteś instrumentem, który ma tym dźwiękom towarzyszyć i pobudzać je do życia. 

Kompozytor powieści, zabiera nas w podróż do przeszłości, do wczesnych lat XVIII wieku. Tam poznajemy losy chłopca obdarzonego anielskim głosem – Mojżesza. Syna księdza i głuchoniemej dziewczyny. Nim nasz bohater, stanie się słynnym Lo Svizzero, który swoim śpiewem doprowadza publikę do łez, zostanie wielokrotnie poddany życiowej próbie… Wychowywany w otoczeniu gór, przy wtórze dzwonów, wykształci w sobie niezwykłą wrażliwość na dźwięki. Będzie słyszał, to, czego inni nie słyszą. Dźwięki staną się dla niego jedynym przyjacielem. Odrzucony przez mieszkańców wioski, z trudem uniknie śmierci i za sprawą dwóch mnichów, trafi do klasztoru. Tam, w kościelnym chórze, muzyka stanie się jego miłością i przekleństwem. Poddany kastracji, będzie śpiewakiem o najczystszym głosie, mężczyzną, pozbawionym męskich cech, aniołem, który ponad wszystko będzie pragnął miłości. Jednak czy znajdzie kobietę, która  pokocha kastrata…?

DZWONY czyta się tak, jakby ktoś opowiadał nam własną historię… Może to wpływ pierwszoosobowej narracji, a może bardzo dokładne podejście do tematu. Przyznaję, że nim przystąpiłam do lektury, zapoznałam się szerzej z pojęciem „kastrat”, oraz z całym procederem kastrowania młodych chłopców w celu uczynienia z nich musico. Raczej niepotrzebnie, gdyż w książce jest to doskonale wyjaśnione. Aż trudno uwierzyć, że proceder ten, cieszył się popularnością niemalże przez trzy stulecia! Kompozytorzy rozpisywali role specjalnie dla kastratów, a ci zdobywali sławę i cieszyli się niegasnącym uznaniem ze strony zamożnej publiki.

Na ponad czterystu stronach powieści, odnalazłam tak wiele „magicznych” fragmentów, idealnie trafiających w mój gust czytelniczy, że książką jestem nie inaczej, jak zauroczona. „Dzwony” to dla mnie crême de la crême w niezliczonej liczbie nowości wydawniczych. Jest to niezwykła „książkowa opera”, rozpisana na III akty, czerpiąca z mitu o Orfeuszu i Eurydyce. A odnajdą się w niej nie tylko miłośnicy muzyki, ale i klimatycznych historii. 

Podsumowując - „Dzwony” to opowieść, która na długo zostaje w pamięci. Zakrada się w myśli, niczym ulubiona melodia. A potem  wystarczy jeden dźwięk, jakiś szelest,  powiew wiatru, by dzwony rozbrzmiały powtórnie…

WSŁUCHAJ SIĘ w tę melodię…  

۹♪ ♫  ♪ ♫     ♪   ۹♪ ♫ ♪ ♫ ♪ 

Moja ocena: 6/6
Dane o książce:  Richard Harvell, Dzwony, Wydawnictwo W.A.B.  2011, s. 432.


1 maj 2011

Czasu nie można zawrócić - zatem uważaj!

- Co przyniesie los? Nowy dzień? Może kwiatów stos…
Złe szybko przychodzi, najczęściej w tajemnicy,
bez łez, z uśmiechem, we mgle goryczy… -

„Wystarczy chwila” obrazowo pokazuje, że codzienną życiową wędrówkę może przerwać jedno nieszczęśliwe wydarzenie. Niekoniecznie nadając jej kres, ale całkowicie plącząc dotychczasowe drogi…

Upalny dzień, gwałtowna burza i nagle, kiedy warunki pogodowe ulegają poprawie,  na autostradzie dochodzi do wypadku. Ogromny karambol zbiera swoje żniwa… Wśród poszkodowanych znaleźli się m.in.: pan młody i jego drużba spieszący na ślub, młoda aktorka – Georgia, udająca się na ważne przesłuchanie, znany lekarz podróżujący ze swoją kochanką, starsza pani jadąca na spotkanie dawnej miłości, oraz kierowca ciężarówki – ojciec trójki dzieci. Przyczyny wypadku są niejasne. Policja prowadzi w tej sprawie dochodzenie, przesłuchując ocalałych. Każdy próbuje chronić własną skórę. Jednak żadne z nich nie cofnie czasu, a owa kraksa, stanie się dla wszystkich znamienna w skutkach.

Po lekturze książki „Wystarczy chwila” naszło mnie kilka refleksji. O tym na przykład, jak życie potrafi być przewrotne, że czasami wystarczy, iż znajdziemy się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej godzinie i wszystko może się zmienić. Na przykładzie  postaci wykreowanych przez Penny Vincenzi, można się przekonać, jak bardzo – w tym przypadku wypadek, potrafi namieszać...

Autorce należy się duży plus za kreację bohaterów. Pomimo ich mnogości nie odniosłam najmniejszego wrażenia, jakoby każda postać mówiła tym samym językiem, była podobna do kilku innych w powieści, czy nijaka. Dokładnie zostały nakreślone sylwetki kochającej żony, fałszywego przyjaciela, roztargnionej mulatki, samolubnej singielki, lekarza po przejściach, atrakcyjnej pani doktor, zranionego dziecka, rozpieszczonej narzeczonej, starszego dżentelmena… Dzięki temu myślę, że każdy odnajdzie w książce swojego własnego bohatera, kogoś komu będzie mógł kibicować, a może i utożsamiać się z nim…

Dla tych, których przeraża liczba stron wspomnę, iż książkę czyta się naprawdę przyjemnie i nie ma w niej niepotrzebnego rozwlekania. Na bez mała siedmiuset stronicach wiele się dzieje, nieoczekiwane zwroty akcji potrafią zaskoczyć i zaciekawić. W tym przypadku ilość treści nie ujmuje książce na jakości, a wręcz przeciwnie.

Czasami -wystarczy chwila- aby stać się szczęśliwym posiadaczem dobrej książki ;)
SZCZERZE POLECAM!
  
Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Penny Vincenzi, Wystarczy chwila, Świat Książki 2011, s. 656.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki.