False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

29 gru 2012

„Osobliwy dom pani Peregrine" - Ransom Riggs


Sięgając po „Osobliwy dom pani Peregrine" obawiałam się tylko jednego, że książka nie dotrzyma kroku tym wszystkim intrygującym zapowiedziom obiecującym niesamowitą i wciągającą lekturę. Bo czy łatwo jest sprostać choćby takim zapewnieniom: „wywołująca dreszcz emocji i grozy”, „trzymający w napięciu thriller”, opowieść o domu sierot zamieszkujących tajemniczy dom na równie tajemniczej wyspie. A do tego te osobliwe fotografie momentami przyprawiające o dreszcze. Istniała obawa, że cała ta otoczka przerośnie nieco treść. Całe szczęście bezpodstawna! Nim się spostrzegłam debiutancka powieść Riggs’a pochłonęła mnie bez reszty.

Można by rzec, że historia w niej zawarta jest skrojona na miarę. Ni mniej, ni więcej, jak dobrze przemyślaną. Autor umiejętnie zaznajamia nas z losami szesnastoletniego Jacoba, który w obliczu rodzinnej tragedii wyrusza w podróż do ‘przeszłości’ pełnej sekretów i niebezpieczeństw. Po śmierci ukochanego dziadka, wyspa wraz z opuszczonym sierocińcem stanie się dla chłopca lekarstwem i miejscem odpowiedzi na wiele pytań. Czy ekscentryczne dzieci z fotografii dziadka istniały naprawdę? Czy opowieści staruszka były autentyczne, czy pełne zmyśleń? Czy potwory z jego snów ziszczą się w rzeczywistości…? Świat rodem z urojeń całkowicie wkradnie się w życie chłopca. Jacob zgłębiając tajemnice starego domostwa, znajdując coraz to nowsze pamiątki, dotrze w końcu do największego z sekretów…

„Osobliwy dom pani Peregrine" to książka, od której trudno się oderwać. Zaczynając od bardzo starannego i dopracowanego wydania, przechodząc przez niesamowite fotografie, a na tekście kończąc. Te trzy rzeczy razem wzięte tworzą spójną całość na naprawdę wysokim poziomie. I choć wiele jest nieprawdopodobnych historii na rynku wydawniczym, ta ma w sobie to coś, ‘coś’ innego niż wszystkie, nie powiela znanych dotąd schematów, nie nawiązuje do znanych dzieł, a za to wyróżnia się i w to w sposób nader przyjemny.

Napisana przystępnym językiem, wartka, pomysłowa i do tego okraszona kilkunastoma interesującymi zdjęciami – taka właśnie jest ta powieść. Intrygująco dobra. Potencjalnego czytelnika zapewniam, że znajdzie w niej cuda i dziwy, o jakich nie śniło mu się choćby w najdziwniejszych snach.

Na koniec, jako ciekawostkę wspomnę, iż Riggs wyruszył w podróż podobną do swojego książkowego bohatera Jacoba. Wraz ze specjalistą od opuszczonych miejsc eksplorował zapomniane budynki i dwory w Belgi oraz Luksemburgu. Odkrył tam dom niepokojąco podobny, do tego, który opisał w powieści. Wykorzystał jego elewację do filmu reklamowego. I tak jak w „Osobliwym domu pani Peregrine” pobudził do życia zrujnowane domostwo, tak zapewne odkryje dla nas jeszcze nie jedną tajemniczą historię. W końcu tyle ruin czeka, aby je odczytać i choć na chwilę ożywić…

Tymczasem, z całą odpowiedzialnością zapraszam was do odkrycia historii pewnych dzieci, osobliwych dzieci, które jak wszystkie pragnęły ciepła, spokoju i miłości. Dawno, dawno temu, na wyspie… - one już na was czekają!

Dane o książce: Ransom Riggs, Osobliwy dom pani Peregrine, Media Rodzina 2012, s. 398.

 Książka została przekazana przez serwis nakanapie.pl




24 gru 2012

Życzę Wam...


*        *                *        *  *          *                        *         *        *       *            *
    *       *      *                          * *                 *                       *                     *           *      *   

Żebyście grzeczni byli i czytali w każdej wolnej chwili!
Obyście czytali i w domu i na dworze, przy piecu i przy skrzyni
rankami, dniami, popołudniami, wieczorami i nocami całymi!
Bo lektura to zdrowie – wszak każdy czytelnik wam to powie.
A zatem czytajcie historie wszelakie: romanse, opowiadania,
horrory, sensacje, poezje oraz opowieści takie i siakie.
Jako wiernym fanom słowa pisanego, życzę wam także, aby
Mikołaj przyniósł tyle książek w worze, co owieczek w oborze.
Bo książka to najlepszy z najlepszych podarków,
lepszy od wszystkich sprzętów, markowych zegarków,
lepszy od korali, zabawek, kraciastego kubraka,
a dla dziewczyny nawet lepszy od malowanego chłopaka!

8 gru 2012

"Małe kobietki" - Louisa May Alcott

Rzecz dzieje się w Ameryce lat sześćdziesiątych XIX wieku. W pewnym domostwie mieszka rodzina Marchów: matka i cztery córki. Ojciec dziewczynek walczy w wojnie secesyjnej. Siostry, choć różne od siebie i pod względem urody i charakteru, starają się w równym stopniu wspierać matkę w prowadzeniu domu. I choć po cichu marzą o lepszym i bogatszym życiu, cieszą się dniem codziennym i swoim towarzystwem. Z sukcesem też potrafią umilić czas innym – samotnemu chłopcu z sąsiedztwa, czy jego dziadkowi.

Cztery siostry: Meg, Jo, Beth i Amy to swoistego rodzaju promyki powieści. Ze swoimi zmartwieniami, uczynkami i przygodami. Z kolei ich rodzicielka - pani March chwilami zamienia się w ‘kaznodzieję’ głoszącego jedyną słuszną prawdę. Przemawia do swoich dzieci tonem tyle filozoficznym, co moralizatorskim. Ma tak duży wpływ na córki, że te ledwie popełnią gafę, już biegną do „mamisi” i wypłakują swoje grzechy w rękaw. Ja w tym nie widzę niczego uroczego… Rozumiem, że dzieci się wychowuje, uczy, co dobre i złe, ale nie w ten sposób. Siostry momentami bardziej przypominają małe mniszki, które od czasu do czasu ośmielą się zgrzeszyć: zabawą, strojnym odzieniem, lenistwem, czy kłótnią. Tylko czy to są jakieś straszliwe przewinienia? Mierząc to ilością umoralniających treści zawartych w publikacji, wychodzi na to, że tak.

Niemniej jednak, kiedy przywyknie się do tego, iż powieść Alcott ma taki, a nie inny charakter i że w tym jej piękno, to dość płynnie można się zanurzyć w lekturze. Wówczas moralizatorski ton matki jawi się jako troska o córki, a perypetie samych córek układają się w ciepłą historię o dorastaniu. A żeby nie było nudno, autorka zdecydowała się wprowadzić do tego ‘babińca’ męski pierwiastek, który znacząco wpłynął na koloryt opowieści. Sam babiniec także nie jest nazbyt nużący. Może losy sióstr i ich matki nie są fascynujące, ale potrafią wzbudzić pewne emocje.

Warto wspomnieć, iż powieść dziewiętnastowiecznej pisarki doczekała się licznych adaptacji filmowych, przyjętych dość entuzjastycznie. Zresztą sama książka cieszy się sporym powodzeniem po dziś dzień. Może dlatego, iż przedstawia treści uniwersalne, pokazuje, że to nie pieniądze winny być w życiu najważniejsze, a uczucia i rodzinne więzi. Jedno jest pewne – czas poświęcony „Małym kobietkom” z pewnością nie był czasem zmarnowanym.

Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Louisa May Alcott, Małe kobietki, MG Wydawnictwo 2012, s. 304.

1 gru 2012

"Kobieta z bursztynowym amuletem" - Heidi Rehn

„Kobieta z bursztynowym amuletem” ma dość zajmujący początek. Główna bohaterka powieści hardo wkracza na scenę, kłócąc się zawzięcie ze swoją kuzynką. Następnie, podczas wielkiego pożaru zostaje uratowana przez obcego chłopca. Ów chłopiec ofiarowuje jej bursztynowy talizman, który ma ją chronić. Los sprawia, iż drogi Magdaleny i Erika krzyżują się na nowo w dorosłym życiu. Młodzi zakochują się w sobie… i w tym momencie dobrze zapowiadająca się lektura dobiega końca. 

Gdybym była złośliwa, pokusiłabym się o stwierdzenie, że następujące zdanie będzie doskonałym odzwierciedleniem całej powieści: „Podniósł dłonią jej spiczasty podbródek, a jego niebieskie oczy zatonęły w jej zielonych tęczówkach”. Ale że złośliwa jestem tylko po części, to oddam książce Heidi Rehn nieco sprawiedliwości. Znajdziemy w niej bowiem trochę historii – wydarzenia rozgrywają się na tle wojny trzydziestoletniej. Jest i sporo realistycznych opisów zabiegów leczniczych, wszak Magdalena pracuje jako felczerka w taborze cesarskich wojsk. Są i rozstania, wszelkiego rodzaju utrudnienia, rodzinne zawirowania oraz rozmaite przygody. Ojcowie zakochanych stają przeciwko ich szczęściu, Erik znika bez wieści, a Magdalena walczy o godny byt w czasie wojennej zawieruchy.

Ach, chciałoby się powiedzieć: gdyby nie te miłostki i miłostki, atakujące już na wstępie – nieco spłycające wydźwięk lektury. Ach, gdyby nie te mało porywające dialogi i gdyby treść była mniej przewidywalna, a zakończenie brawurowe… To zachwycałabym się tą książką, oj zachwycałabym się! Ale niestety nie bardzo mam się czym zachwycać. Bo jakoś nie przekonują mnie opisy w stylu: „jej drobne, podobne do jabłek piersi pragnęły zetknąć się z jego ciepłą skórą, brodawki pożądliwie wysuwały się naprzód”…

Myślę jednak, iż fani romansu przez duże 'R' będą usatysfakcjonowani. A już fani romansu z historią w tle i temperamentną główną bohaterką pochłoną tę książkę w mig. Pozostali…, no cóż, mogą się czuć z lekka rozczarowani.

Dane o książce: Heidi Rehn, Kobieta z bursztynowym amuletem, Świat Książki 2012, s. 544.

21 lis 2012

Kerstin Gier - "Błękit Szafiru"

Motyw podróży w czasie intryguje i przyciąga, może dlatego , iż wizja swobodnego przemieszczania się po wszystkich minionych epokach, to marzenie wielu. Dobrze zatem towarzyszy się choćby wyimaginowanym postaciom w ich czasoprzestrzennych eskapadach. Przyznaję, iż ja również złapałam się w sidła książek o takowej tematyce. Trylogia czasu autorstwa niemieckiej autorki Kerstin Gier daje mi się poznać z jak najlepszej strony. Pierwszy tom serii - „Czerwień rubinu” niezwykle umiejętnie rozbudził mój czytelniczy apetyt. Wszak nie sposób się oprzeć wartkiej akcji, zmyślnym dialogom i ogólnie ciekawie zarysowanej fabule. Dlatego po drugi tom sięgnęłam czym prędzej. Niepodobna będzie o nim pisać pomijając całkiem wydarzenia z początku historii, a więc „Błękit szafiru” ocenię nieco przez pryzmat poprzedniej powieści.

Fabuła obu powieści przedstawia się mniej więcej tak: nastoletnia Gwendolyn odkrywa, iż jest posiadaczką genu podróży w czasie. Po niekontrolowanych przeniesieniach do przeszłości, trafia w ręce tajnego bractwa kontrolującego poczynania pozostałych podróżujących. Tam poznaje Gideona – aroganckiego młodzieńca, który będzie jej towarzyszył w niejednej misji, a dodatkowo stanie się kimś więcej niż kompanem podróży... Sprawy
jednak się komplikują: uczucie Gwendolyn i Gideona zostanie wystawione na niejedną próbę, tajemnice się mnożą, a czas ucieka…

Na czym polega fenomen tej serii, czym tak przyciąga, że nie sposób odłożyć książki,
nim się jej nie przeczyta? Myślę, że w głównej mierze, to zasługa rozbudowanych i rzeczowych dialogów. Dzięki nim akcja idzie do przodu w tak ekspresowym tempie, że nie sposób się znudzić, nie sposób choćby na chwilę przystopować. Ów dialogi do tego, iż przekazują nam kluczowe wiadomości, dodatkowo bawią i intrygują – można z nich wyczytać wszystko: czuć ironiczny ton, czy charakterność bohaterów, jest i uszczypliwość, zawstydzenie, cięta riposta. A dzięki temu treści zawarte w powieści dosłownie się pochłania. Ta wielość konwersacji zapewne będzie na plus dla przeciwników rozległych opisów.

Nie będę ukrywać, iż „Błękit szafiru” nie jest książką wybitną. Chociaż zależy, w jakiej kategorii
by to rozpatrywać… Jeżeli w kategorii powieści młodzieżowych: przesyconych ostatnimi czasy wampirami tudzież innymi dziwnymi stworami, seksem i stereotypami, to na ich czele prezentuje faktycznie dość wysoki poziom. Wprawdzie nie jest pozbawiona typowo młodzieżowych zwrotów, istot nadprzyrodzonych, czy też wątku miłosnego. Mimo tego jest dobrze. Jak się zachowa odpowiednie proporcje w ilości motywów i ich rozbudowania, to źle być nie może. 

Jeśli przymknie się oko na naiwność niektórych fragmentów, na brak powagi w wielu kwestiach, na typowo młodzieżowy język i prostą narrację, to „Błękit szafiru” dostarczy czytającemu wielu pozytywnych wrażeń. Książkę tę, zresztą jak i pierwszą część cyklu, polecam, zwłaszcza nastoletnim odbiorcom. Sama zaś z chęcią sięgnę po „Zieleń szmaragdu”. I mam nadzieję, że będzie ona równie atrakcyjna, co jej poprzedniczki. 

                                                            ********
PS Zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens pisać recenzję do książki, która ma ich już tak wiele. Chociaż, z drugiej strony, może znajdzie się w tym wirtualnym świecie jakaś osóbka, która dopiero poznaje bądź chce poznać Trylogię czasu, tak jak ja. Wszystkie trzy części, jedna po drugiej, jakiś czas od daty premiery.

Dane o książce: Kerstin Gier, Błękit Szafiru, Wydawnictwo Egmont 2011, s. 364.

8 lis 2012

"Cyrk nocy" – Erin Morgenstern

Jak podaje definicja, cyrk to namiot, w którym arenę otacza widownia, a także widowisko rozrywkowe składające się z występów klownów, tresury zwierząt oraz pokazów akrobatycznych. Jednak „Cyrk nocy” to coś zgoła innego. W powieściowym Le Cirque des Rêves spektakle rozpoczynają się po zmierzchu, a ich dodatkową atrakcją są najprawdziwsze czary. Historia rozgrywająca się na tle namiotów w czarno-białe paski ma w sobie duży potencjał, ma i coś z baśniowości, ewidentnie widać, iż opisała ją osoba z dużą wyobraźnią, ale czy to wystarczyło, żeby oczarować czytelnika…?

Z pewnością zachwyca już samo wydanie. Oprawa upstrzona połyskującymi gwiazdami, kunsztownie rozpoczynające się rozdziały – to wszystko tworzy dość klimatyczną aurę. Ogólny zarys treści także obiecuje nam coś wyjątkowego: zarysowuje świat, w którym czym prędzej chcemy się znaleźć, by choć na chwilę stać się jego częścią.

W przestrzeni wykreowanej przez Erin Morgenstern mamy do czynienia z wędrownym cyrkiem, który stanowi arenę dla rozgrywki dwóch mistrzów magii. A właściwie dla ich podopiecznych: Celii i Marca - bezwiednych marionetek w rękach swoich nauczycieli. Kto z nich okaże się lepszy – córka jednego z magików, czy wyciągnięty z przytułku sierota…? Czyje zdolności okażą się być zwycięskimi? Młodzi adepci nieświadomi zagrożenia i reguł gry prześcigają się w niezwykłości magicznych sztuczek. Drzewo życzeń, lodowy ogród, pobudzanie przedmiotów do życia, manipulacja wyglądem – to tylko nieliczne wytwory ich pracy. A między tym wszystkim: magią, rywalizacją, niewiadomym celem gry, zrodzi się uczucie… Tylko czy ma ono prawo bytu w świecie iluzji…?

Nasuwa mi się jeszcze jedno pytanie: czy tak interesującej fabule można zaszkodzić? Niestety okazuje się, że można. Niby magiczne zdarzenia przeplatają się przez karty powieści, niby cyrk podróżuje z miasta do miasta, a o rozgrywce między Marco i Celią co rusz się czytelnikowi przypomina. Tylko dokąd to zmierza? Aura tajemnicy towarzyszy nam tak długo, że już się nawet zapomina, że coś ma zostać odkryte. A kiedy następuje ów kulminacyjny moment wszystko odkrywa się samo. Nim jednak nastąpi rozwiązanie powieściowej zagadki, trzeba będzie przebrnąć przez opisy kilku oderwanych od siebie historii, które pozornie bliżej końca się ze sobą połączą. Na przemian bowiem poznajemy dzieje młodych adeptów, ich rywalizacji i uczucia, by za chwilę zgłębiać opowieść o zegarmistrzu konstruującym osobliwe zegary i poznawać losy nastoletniego chłopca o imieniu Bailey (oczarowanego cyrkiem) oraz towarzyszących mu bliźniąt Murray. Dodatkowo są liczne doniesienia z przyjęć towarzyskich cyrkowców oraz tzw. ‘rêveurs’ – swego rodzaju siatki wywiadowczej, śledzącej trasę cyrku. Natomiast między tą lawiną opisów ginie gdzieś sens całej lektury. Ta zaś zaczyna nużyć.

Kreacje bohaterów także pozostawiają wiele do życzenia. Trudno odgadnąć naturę postaci z samych opisów strojów i wyglądu włosów… Autorka tyle uwagi poświęciła na ‘szczegóły szczególików’, że zapomniała o tym, co istotne. W ten sposób myśli głównych bohaterów można poznać jedynie z dialogów, zaś uczucie pomiędzy Marco i Celią po tym jak to wszystko dookoła wiruje, mieni się i elektryzuje. 

Gdyby forma nie przerosła treści, mielibyśmy do czynienia z dziełem niezwykłym. Takim, które zapada w pamięć, które czaruje i wciąga w wykreowany świat. A tak głównym atutem powieści jest cała związana z nią otoczka – po pierwsze tematyka: cyrk przez duże C, po drugie dopracowane detale: zgrabna czcionka, ozdobne zawijasy przy kolejnych rozdziałach, po trzecie – aura niesamowitości. Szkoda tylko, że ta cała niezwykłość gdzieś po drodze się gubi, traci na wyrazistości, by ostatecznie zniknąć pomiędzy rozległą, całkiem zwyczajną treścią. 

 
Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Erin Morgenstern, Cyrk nocy, Świat Książki 2012 s. 432.

28 paź 2012

"Profesor" - Charlotte Brontë

Jak to dobrze, iż nastały lata, w których pokuszono się o wydanie dotąd niepublikowanych w Polsce powieści Charlotte Brontë. Ta angielska pisarka i poetka znana była dotychczas, jako autorka „Jane Eyre” i jakaż byłaby szkoda, gdyby na tym dziele wiedza o jej twórczym dorobku się skończyła… Całe szczęście wydawnictwo MG poszło za ciosem i po wydanej w 2011 roku „Shirley” zaserwowało czytelnikom przekład „Profesora”. Pierwszej powieści pisarki, wydanej dopiero po jej śmierci. 

Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem tejże powieści jest William Crimsworth. Człek mody, ambitny, pragnący osiągnąć coś w życiu własną pracą, a nie bazując na arystokratycznym pochodzeniu. Po dość burzliwym i obfitującym w przykre wydarzenia pobycie w posiadłości swego brata, wyrusza do Brukseli. Tam zostaje nauczycielem angielskiego w szkole dla chłopców. Po pewnym czasie przyjmuje dodatkową posadę – profesora w placówce dla dziewcząt prowadzonej przez mademoiselle Reuter. I tu zaczną się dla niego przygody zgoła barwniejsze niż w ponurym Crimsworth Hall. Wszak do życia Williama wkraczają kobiety…

Tak, tak, będzie więc nieco o miłości, będzie także o tym jak rysowały się relacje damsko męskie w epoce wiktoriańskiej, jakie to wady zauważa bohater w innych narodowościach, a za co kocha Anglię i będzie jeszcze o paru innych rzeczach, które przemilczę, by nie zdradzić za wiele.

Jaki zatem jest ów „Profesor”? Jeżeli rozpatrywać by go w sferze przekładu, to prezentuje się on bardzo przyzwoicie. Nie męczy archaizmami, nie jest i przesadnie uwspółcześniony, francuskie wtrącenia są na bieżąco tłumaczone, a więc lekturę czyta się dobrze. Jeżeli zaś chodzi o treść, to ma ona swoje mocne i słabsze strony. Wciągający początek powieści zwiastuje równie ciekawe rozminięcie i zajmujący koniec. Niestety gdzieś w połowie akcja siada i odpoczywa przez dłuższy czas… Czytamy rozwlekłe opisy bohaterek (uczennic szkoły mademoiselle Reuter), które zasadniczo nic nie wnoszą w treść, a momentami zaczynają nużyć. Ponadto wszystko się jakby rozmywa, brakuje przysłowiowej iskry, która rozpali zainteresowanie czytelnika. Akcja na nowo nabiera tempa wraz z wkroczeniem na scenę pewnej damy… Ta młoda niewiasta rozbudzi w profesorze uczucia, których bynajmniej się nie spodziewał.

Jak dla mnie „Profesor” lokuje się gdzieś pomiędzy bardzo dobrą „Jane Eyre” i nieco mniej barwną „Shirley”. Jest lekturą zajmującą, taką, do której chętnie się wraca i rzec by można: delektuje się jej czytaniem. Książkę tę polecam wszystkim amatorom twórczości sióstr Brontë, dawnych czasów, zwyczajów oraz osobom lubującym się w starannym pisarstwie.

Moja ocena: 4/6  
Dane o książce: Charlotte Brontë, Profesor, Wydawnictwo MG 2012, s. 320.

9 paź 2012

"Okręt przeklętych" – Viviane Moore

Czytając książkę Viviane Moore czułam się trochę tak, jakby ktoś przeniósł mnie do dawnych czasów, wsadził na okręt pełen piratów, pchnął w rozgniewane morze, a całość tegoż barwnego obrazka osnuł mgłą i nadał mu starodawną aurę. Gdyby to przełożyć na kilka słów, wyszłoby, że przeżyłam niezłą przygodę! A to wszystko za sprawą pisarki, która potrafi barwnie opowiadać o nadmorskich bitwach i równie obrazowo przedstawia realia średniowiecznej Europy.

Zatem przygodę czas zacząć! Znajdujemy się w XII wieku na Morzu Śródziemnym u wybrzeży Hiszpanii. Podróż okrętu, na którym płyną Hugo z Tarsu i jego podopieczny Tankred powoli dobiega końca. Jednak w drodze do celu przyjdzie im pokonać jeszcze niejedną przeszkodę. Straszliwy sztorm uszkodzi statek, a nim morze na dobre ucichnie, zaatakują ich piraci. Po stoczeniu krwawej bitwy ocalała część załogi wyruszy na poszukiwanie bezpiecznej przystani. I tak Hugo i Tankred trafią na wyspę zamieszkałą przez zakonników. Lecz klasztor miast dać im schronienie, okaże się być straszliwą pułapką… Dziwnie zachowujący się Cystersi twierdzą, że po wyspie krąży „głos, który zabija”. W okolicy pojawiają się świeże groby. A o tym, co ważne obłąkańczo przerażeni braciszkowie milczą jak zaklęci…

Więcej zdradzić nie mogę. Wszystkie mroczne tajemnice wyjdą na jaw w toku lektury. Dodam tylko, że w książce dodatkowo znajdziemy takie smaczki jak: skarb króla Sycylii, przerażającego Diabła z Seudre oraz piękną pasażerkę Eleonorę. I choć „Okręt przeklętych” to trzecia część cyklu Rycerze Sycylii, na którą złożyły się dotąd: "Ludzie wiatru" i "Dzicy wojownicy", to spokojnie można ją czytać jako oddzielną lekturę.

Jest to książka z rodzaju tych, które połyka się niepostrzeżenie. To znaczy – czyta się bardzo szybko. A przy tym w myślach tworzą się niezwykle obrazy, gdyż losy bohaterów u pani Moore to dzieje niezwykle plastyczne.

Podsumowując, „Okręt przeklętych” to dobrze pomyślana powieść przygodowa, dostarczająca rozrywki na odpowiednim poziomie i potrafiąca zaciekawić. Prócz tego, serwująca czytelnikowi pewną wiedzę z zakresu żeglugi morskiej. Wszak autorka sama jest pasjonatką tematu i dzięki temu jej opisy nie ograniczają się do: statek piratów, stał za sterem, wszedł na pokład. Myślę, że zarówno fani przygody jak i zagadek oraz morskich wypraw będą usatysfakcjonowani powieścią Viviane Moore. 

Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Viviane Moore, Okręt przeklętych, Wydawnictwo W.A.B. 2012, s. 336.

3 paź 2012

„27, czyli śmierć tworzy artystę”

„27, czyli śmierć tworzy artystę” to książka tyleż barwna, co jej oprawa. Pod przykuwającym wzrok wierzchem kryje się miks formy i treści. Komedia dość płynnie łączy się z farsą i tragedią, a głębsze myśli przeplatają się z przekleństwami. Jest i miejsce dla ironii oraz uczuć wyższych, czy ludzkich tragedii ubranych w ostry dowcip. I choć w tej mnogości początkowo można się pogubić, z czasem wszystko staje się jasne.

Z mroku niejasności wyłania się postać temperamentnej Angie. Istoty młodej, zagubionej, o niesprecyzowanych celach życiowych. Ów niewiasta dochodzi do wniosku, że chce być zapamięta przez świat. Postanawia więc napisać epokowe dzieło, umrzeć i dołączyć do „Klubu 27”(artystów zmarłych w wieku 27 lat). Na realizację planu ma niewiele czasu, wszak zbliżają się jej urodziny… W poszukiwaniu bezzwłocznego natchnienia zawędruje do Finlandii, gdzie zamieszka obok żyjącej ekologicznie rodziny. Nietuzinkowe zachowanie Angie w zetknięciu z chaotycznym żywotem jej sąsiadów poruszy lawinę nieoczekiwanych wydarzeń… A wszystko to zrelacjonuje nam (oprócz głównej bohaterki): miluśki Pan Prosiaczek, nieprzebierająca w słowach Kasandra i samochód Astra. I będą to diametralnie różne punkty widzenia danej sprawy, a jednak wzajemnie się uzupełniające.

Niewątpliwie pomysł na poprowadzenie tak różnorodnej narracji zasługuje na pochwałę. To się autorce w dużym stopniu udało. Zaskoczyła i zaciekawiła czytelnika. Choć nie wszyscy narratorzy wzbudzają sympatię w równym stopniu. Astra momentami irytuje z ciągłym powtarzaniem: „Osoba, która prowadzi”, „Osoba, która siedzi na miejscu pasażera”, Angie czasami sypie inwektywami jak z rękawa, a Kasandra zbyt długo pozostaje osnuta mgłą tajemnicy. Zaś do Pana Prosiaczka przyczepić się nie można. Jest miły, zawsze się z czytelnikiem wita, dla przykładu: ” Hejka pejka, koledzy”, „Hejciu psiejciu, przyjaciele”. Po za tym wnosi powiew delikatności i swoistego rodzaju oddechu od mocnych treści lektury.

Mówiąc już całkiem poważnie, Salmela sprawdziła się w roli debiutującej pisarki. Powieść jej autorstwa ma swoje mocne strony. Po pierwsze: rozmaitość środków literackich, po drugie: ostre acz przedstawione ze smakiem sceny z życia bohaterów, po trzecie: wielość narratorów i po czwarte: satyryczny wydźwięk treści o charakterze tragicznym. Nie będę ukrywać, że małe co nieco może w książce irytować, że rozwiązanie niektórych wątków nie jest zadowalające i że mnogość przekleństw w pewnych momentach razi. Ale wiele tych negatywnych stron niweluje nowatorska forma i wciągająca treść.

„27, czyli śmierć tworzy artystę” ma w sobie coś dziwnego, innego, interesującego, jednym słowem COŚ, co warto poznać. 

●♦♥●○☼♣◄▼☺♦♥♥♠◦◦◦○●☼☻♠♥♦☺○●►♣▼♦♠☼☼◦♦

Dane o książce: Alexandra Salmela, 27, czyli śmierć tworzy artystę, Wydawnictwo W.A.B., s. 368.

30 wrz 2012

"Ocalenie Atlantydy" – Zyta Oryszyn

Wojna i okupacja w istotny sposób wpłynęły na zmiany w strukturze społeczeństwa polskiego. Migracje ludności przybierały różne kierunki i natężenie. W książce Zyty Oryszyn poznać można losy przesiedleńców z ziem wschodnich, których ulokowano na „złotodajnych poniemieckich terenach” (Dolnego Śląska). I jak dowiadujemy się z ust bohaterów, na ziemiach tych „złota nie znajdowano, ale czasami można się było nachapać różności”. A to się trafiła maszyna do szycia, a to zegar ścienny, bombki, jakaś broszka, były też i meble… Tak oto przyszło żyć przesiedleńcom w cudzej skórze, z cudzym dobytkiem, dodatkowo w nieznanym ustroju. Życie to jednak do najłatwiejszych nie należało. I o tym właśnie przeczytamy na kartach powieści „Ocalenie Atlantydy”. Przez książkę nieraz przewinie się hasło „NIECH ŻYJE I UMACNIA SIĘ WŁADZA LUDOWA”, nie raz też będzie dramatycznie, a dla równowagi znajdzie się i miejsce na czarny humor. Poznamy losy korowodu bohaterów osadzonych w rzeczywistości schyłku II wojny i okresu poprzedzającego stan wojenny.

Do osób, które dzieje Polski Ludowej znają jedynie z podręczników historii, wiele treści z „Ocalenia Atlantydy” może nie trafić. Nie dlatego, że są one napisane w skomplikowany sposób, ale dlatego, iż opisują skomplikowane i odległe czasy. Autorka dość sprawnie ukazała zagubienie ludności, której przyszło żyć w zgodzie z „ludową demokracją”. Obserwujemy jak tworzą się małe społeczności, jak przesiedleńcy walczą o dobre życie, jak rodzą się między nimi wzajemne sympatie i antypatie. W wannie znalezionej na korytarzu kamienicy kąpią się wszyscy na zmianę, ale jak trzeba to i chętnie na sąsiada doniosą.

Temat, o którym traktuje lektura, jawił się niezwykle ciekawie. Wystarczyło tym tematem odpowiednio pokierować, rozbudować go, wzbogacić o barwne postacie… Niestety, odnoszę wrażenie, że realizacja nieco zawiodła. Sporo w lekturze pani Oryszyn chaosu. Powracania do sentencji sprzed kilkunastu stron. Trochę to wszystko przypomina zbiór „anegdot” z dość fatalnym finałem. Nie łatwo jest zżyć się z bohaterami (mało wyrazistymi), toteż i niełatwo śledzi się ich losy. Książkę czyta się trochę dla samego czytania. Ma fragmenty, które potrafią zaciekawić, ale wiele jej treści rozmywa się, rozciąga, wprowadzając zamęt i niejasność.

Nasuwa się pytanie: czy nastąpił zgrzyt na linii młody odbiorca – lektura o czasach peerelu, czy książka ogólnie nie zachwyca? Mnie osobiście książka nie urzekła i na pewno nie zaliczę jej do grona lektur, o których długo się pamięta. Miałam nadzieję na kawał literatury, a zdecydowanie czuję się głodna…

Dane o książce: Zyta Oryszyn, Ocalenie Atlantydy, Świat Książki 2012, s. 272.

19 wrz 2012

Edgar Allan Poe - "Wybór opowiadań"


Czas delikatnie okrył kurzem dorobek twórczy Edgara Alana Poe, chociaż zdarzają się śmiałkowie gotowi wydobyć go na chwilę z lamusa. I co też dostają? Spowite pajęczyną wyobrażeń opowieści z nutą grozy, nieco filozoficzne, zgoła romantyczne a równocześnie dość mroczne. A kiedy do tych opowieści doda się osobę autora – którego to biografię opiewa aura tajemniczości, autora o skomplikowanej naturze, przechodzącego ze stanu depresji w euforię, o tyle otrzyma się całość dość niezwykłą. Rodzi się tylko pytanie, czy treści pokryte patyną, odświeżone – wydane na nowo, w sposób niewątpliwie gustowny, przemówią do współczesnego czytelnika, mimo iż są tak odległe…?

Zajrzyjmy zatem do tych treści. Zbiór zatytułowany „Wybór opowiadań” zawiera opowiadania amerykańskiego klasyka horroru w tłumaczeniu Sławomira Studniarza. Nie do końca oceni pracę tłumacza ten, kto tak jak ja po raz pierwszy zetknął się z twórczością Poego. Jednak jak zapewnia wydawca – ów odświeżony przekład wolny jest od archaizmów i staromodnej maniery. I choć pierwsze opowiastki ("Berenika", "Morella", „Ligeja” ) zwiastują, iż w dużej mierze tom traktuje o miłości, trwającej nawet po śmierci ukochanej, to kolejne zgoła ten kierunek zmieniają. Są i opowiadania kryminalne („Zabójstwa przy rue Morgue” i „Skradziony list”), są i te, w których powraca charakterystyczny dla Poego motyw pogrzebania żywcem. Wiele w zbiorze znajdziemy treści mrocznych, pełnych grozy. A w roli narratora często będzie nam dane widzieć zbrodniarza, który z niemalże obłędem i satysfakcją opowiada o swoich niecnych czynach.

Poe i jego bohaterowie mają w sobie coś z romantyzmu: nutę szaleństwa – to pewne, ale i wrażliwość. Walczą z wewnętrznymi demonami niczym pisarz, który powołał je do życia. Tajemnicze moce pchają ich do upadku, miotają się między jawą a snem. Poe zamknął w nich swoje obsesje i lęki, niejednokrotnie kierując literackie twory w stronę przemocy i okrucieństwa, bądź stawiając je w roli ofiar. I tak usytuowane gdzieś na granicy świata realnego i urojeń, często kończą jako istoty pogrzebane żywcem (opowiadania „Cień”, „Zagłada domu Usherów”). Niewiele lepiej skończył ich twórca - zagadkowa śmierć (kilka hipotetycznych przyczyn zgonu) Edgara Allana Poe po dziś dzień, tak jak i jego twórczość, rozbudza ciekawość odbiorców.

Skąd tak ogromny sukces opowiadań pana Poe? Czy przyciąga ów osławione okrucieństwo, pewna dziwność, innowacyjność jak na współczesne pisarzowi czasy? Czy może dziś – to już tylko szacunek dla wielkiego nazwiska… Dla twórcy, który dał podwaliny, wyznaczył kierunek rozwoju powieściom kryminalnym i horrorom. Bez względu na odpowiedź, warto się z nimi zapoznać. Może niekoniecznie przerażą, niekoniecznie też zachwycą, ale z pewnością skłonią do refleksji. A czasami można trochę podumać. 

Dane o książce: Edgar Allan Poe, Wybór opowiadań, Świat Książki 2012, s. 368.

11 wrz 2012

"Elyria. Polowanie na czarownice" - Brigitte Melzer

Myślę czarownica – przedstawia mi się kobieta o wątpliwej urodzie z wielką brodawką na nosie i rozczochranymi włosami, która waży w kotle jakiś eliksir. Jej postać zaś tonie w obskurnym otoczeniu, pełnym pajęczyn i kurzu. Z myślą tą sięgam po książkę pod tytułem „Elyria. Polowanie na czarownice” autorstwa Brigitte Melzer. I masz! Już na wstępie całe moje wyobrażenie o wiedźmie może się schować. Bo miast paskudnej zołzy, pojawia się młoda, ładna, brązowooka niewiasta. Wywodząca się z Wędrującego Ludu (sztukmistrzów, aktorów, komediantów). I gdyby nie słowa pewnej przepowiedni: „Ona, w której złotych oczach płoną ognie Dziewiątego Piekła, uwolni swoją magię w postaci wszystko niszczącej pożogi i tym samym przyniesie światu wybawienie lub pogrąży go w wiecznej ciemności”, pewnie życie tytułowej czarownicy potoczyłoby się zupełnie inaczej…

Oskarżona o uprawianie magii, ścigana przez Łowców Czarownic i ślepych mnichów – wyznawców Czarnego Króla (demona). Stanie się posiadaczką mocy, o której nie śniła w najgorszych koszmarach. Będzie zagrożeniem dla siebie i bliskich. Dla łowców: zwykłą wiedźmą i złodziejką, którą należy zabić, dla mnichów i ich pana swoistego rodzaju brakującym ogniwem… Dla kapitana Królewskich Wilków – miłością życia. Przeznaczono jej wybawić świat od władz ciemności i będzie tego musiała dokonać za wszelką cenę.

Z treści więcej zdradzać nie powinnam. Zatem przejdę do oceny. Zarzutów, co do poziomu lektury mam mało. Fabuła jest zgrabnie pomyślana, postacie dość wyraziste i interesujące (oprócz Creana, którego motywy postępowania są mocno naciągane), akcja wartka, wątek miłosny nieprzesadzony – czyli wszystko w odpowiednich ilościach i proporcjach. Jak przystało na książkę o czarownicy, nadprzyrodzonych mocy nie brakuje, jest i demon, są łowcy czarownic i płonący stos. Jest i parę drastycznych fragmentów – na całe szczęście nie zdominowały one lżejszych treści.

Można by się przyczepić, że czas akcji jest mało precyzyjnie określony – raczej domyślny, że autorka ma skłonność do powielania wniosków, które już wcześniej przedstawiła, że, że… Ale czy to wszystko w ogóle ma znaczenie, kiedy stronice książki umykają niepostrzeżenie, gdy czytelnik wierzy w to, co czyta, czuje się świadkiem opisywanych wydarzeń i jeszcze ubolewa nad tym, iż lektura dobiega końca…? Elyria doprawdy potrafi wciągnąć czytelnika w swój świat! Ten zaś podąża jej śladem jakby niechybnie został zaczarowany.

Powieść Melzer poleciłabym miłośnikom fantasy z przeplatającym się wątkiem romansowym oraz fanom trzymającej w napięciu przygody. Także tym, którym znudziły się typowe czarownice. Wszak warto wyjść poza utarte schematy, by dotrzeć w nowe i nieznane.

Moja ocena: 5/6
Dane o książce: Brigitte Melzer, Elyria. Polowanie na czarownice, Świat Książki 2012, s. 320.