False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

24 mar 2012

"Pieśń imion" - Norman Lebrecht

Debiutancka powieść Normana Lebrechta to połączenie melodii ze słowem. Książka obfituje w nazwiska i utwory znane wszystkim fanom muzyki poważnej. Najbardziej zaś dotyka wirtuozów skrzypiec, a szczególnie jednego z nich… Ale nie tylko o nutach i koncertach tutaj mowa, „Pieśń imion” to także opowieść o niecodziennej miłości, zazdrości i zemście. Wszak nawet największy pasjonat gry na instrumencie nie żyje tylko graniem, a jego losy bywają pokrętne, jak to losy każdego człowieka.

Tak było i w przypadku Dowidla, chłopca, który uniknął krzywd holocaustu dzięki opiece żydowskiej rodziny z Londynu. Na obczyźnie znalazł nie tylko schronienie, ale i przyjaźń. Martin Simmonds – syn jego nowych opiekunów, stał się dla niego kimś bliższym niż rodzony brat. Więź, jaka połączyła obu chłopców, choć trudna do zdefiniowania, jawi się bardzo wyraźnie. Dowidl i Martin stają się nierozłączni, razem się wychowują, zdobywają pierwsze życiowe doświadczenia, razem pracują, spiskują i ukrywają rozmaite tajemnice. Wszystko to jednak do czasu…  Utalentowany Dowidl, w dniu swojego scenicznego debiutu znika bez wieści. Nikt zaś nie wie, co się z nim stało. 

Sam czytelnik także zostaje wtajemniczony w rozwiązanie zagadki dopiero pod koniec lektury. Czy to sprawia, że czyta się ją w napięciu, niecierpliwie łaknąc finiszu? Nie do końca. Narracja raczej z wolna idzie do przodu, serwując nam co rusz jakiś detal dotyczący muzyki, bądź obyczajów żydowskich. Zniknięcie Dowidla jest po prostu częścią historii, nie zaś elementem napędzającym akcję. Niemniej jednak wzbudza zainteresowanie. Tak samo jak treści dotyczące życia artystów.

I tak oto stworzył Lebrecht dzieło integrujące, pełne pozytywów, acz niepozbawione minusów. Na plus zaliczyłabym kreację dwójki głównych bohaterów: Dowidla i Martina, a także ten etap ich historii, w którym to mieszkali pod jednym dachem, wzajemnie sobie pomagali i wspierali się w trudach wojennych lat. To zdecydowanie była najlepsza część książki. Minus wędruje ode mnie za zbyt liczne nazewnictwo – od nazwisk artystów, poprzez terminy muzyczne, aż po nazwy utworów, np.: „Jan Sebastian Bach: Sarabanda z Partity d-moll numer 2. Chwali się wiedzę autora, który niegdyś pracował jako komentator muzyczny i wiele na ten temat wie, ale dla laików muzyki poważnej, to może być za wiele…

Sięgając po „Pieśń imion” liczyłam na trochę bardziej klimatyczną lekturę, a jest to raczej ciekawa historia pewnej męskiej przyjaźni i wpływu, jaki miała ona na życie dwóch dżentelmenów. A wszystko przeplata muzyka przez duże „M”, więc miłośnicy tego typu wątków z pewnością będą usatysfakcjonowani. Ja może nie do końca odnalazłam się w tym muzyczno-literackim świecie utkanym ze słów i nut, ale nie mogę powiedzieć, że było źle. Powiem tylko, że mógł to być o wiele bardziej porywający ‘pisarski koncert’, natomiast był po prostu dobry.

Moja ocena: 4/6
Dane o książce: Norman Lebrecht, Pieśń imion, Świat Książki 2012, s. 320.

♪♫  - Za książkę dziękuję Wydawnictwu Świat Książki -  ♪♫

14 komentarzy:

  1. Z chęcią poznałabym tę książkę, jako miłośniczka muzyki maści prawie że wszelkiej. Chociaż jak już wspominałam przy okazji recenzji "Szkarłatnej partytury" -do książek, w których autor trochę "przechwala się" swoją wiedzą na dany temat (w tym przypadku muzyki klasycznej) mam dwojaki stosunek. Bo co za dużo, to...

    Polecam Ci wysłuchanie "Sarabande Violin Partita No. 2" wykonanej na gitarze przez Gioachino Giussani.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wysłuchałam. Było nawet ciekawe, momentami miłe dla ucha, ale to nie do końca mój typ melodii.

      Usuń
  2. Sama nie wiem, jakoś chyba nie w moim stylu, nie w moim klimacie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i nie moje klimaty, ale udało ci się mnie zaintrygować. Poszukam w bibliotece.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba się skusze. Piękną recenzje zrobiłas choć 4/6 ale podoba mi się Twój opis

    OdpowiedzUsuń
  5. Tytuł "Pieśń imion" brzmi bardzo ładnie, tak melodyjnie. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać tę książkę - najlepiej przy wtórze muzyki :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie przeczę, może być całkiem ciekawie. Z przyjemnością sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja tez chyba sie skusze, chociaz moze nie w pierwszej kolejnosci :-).

    OdpowiedzUsuń
  8. Tym razem tematyka „Pieśni imion” nie zaciekawiła mnie, dlatego podziękuje jednak tej pozycji.

    OdpowiedzUsuń
  9. Okładka bardzo zachęcająca! Pozdrawiam i zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Połączenie "melodii ze słowem" wydaje mi się być bardzo ciekawe i nowatorskie. Przyznam, że jeśli tylko mi się uda to na pewno po książkę sięgnę w przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hmm, mam mieszane uczucia w tym momencie. Nie mówię książce nie, ale...

    OdpowiedzUsuń
  12. Melodyjna ta Twoja recenzja i naprawdę miło mi się ją czytało. Co do książki, to zwróciłam na nią uwagę w czasie przeglądania nowego katalogu Weltbildu. Może się na nią skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyznam, że po "Kiki van Bethoveen" mam trochę dość książek z muzyką klasyczną w tle, a z kolei po książce, którą teraz czytam mam trochę dość przesadnego nazewnictwa. Intryguje natomiast wątek męskiej przyjaźni, szczególnie, że oparty jest na dosyć dziwnym wojennym układzie. Myślę, że mimo wszystko dałabym tej książce szansę.

    OdpowiedzUsuń