Czy książka może być słowem malowana? Czy da się uchwycić
złoty wiek malarstwa i wszystko co z nim związane na kartach wypełnionych
tekstem? A gdyby tak do tekstu dodać ilustracje, wpleść barwnych bohaterów i
wciągającą opowieść – to zapewne ułatwiłoby zadanie. Lektura o tytule „Skrzydła
nad Delft” tak się właśnie zapowiadała, dlatego też po nią sięgnęłam. Nim
napiszę, czy wzbiłam się z nią w przestworza, czy raczej z łoskotem spadłam w
dół, „wymaluję” tutaj nieco o samej treści…
Mamy połowę XVII wieku i znajdujemy się w holenderskim
miasteczku Delft. W pierwszej kolejności poznajemy córkę projektanta porcelany
– Louise Eeden. Dziewczyna gotowa jest poświęcić swoje szczęście dla dobra
rodzinnych interesów. Krążą plotki, że ma poślubić Reyniera de Vriesa – syna
producenta ceramiki. Wszystko jednak zmieniają wizyty u pewnego malarza, który
pracuje nad portretem Louise. A dokładniej Pieter – młody pomocnik mistrza…
Książka Aubrey’a Flegga miała wprowadzić w niezwykły świat
dawnej Holandii. Muszę przyznać, że niekoniecznie odczułam, iż się w nim
znalazłam. I nie winię tu braku wiatraków, tulipanów, czy innych prostych
skojarzeń z holenderską ziemią… Akcja utworu równie dobrze mogłaby się rozgrywać
w Niemczech, Austrii, Belgii czy choćby na Węgrzech – w taki bowiem sposób
została ujęta. Z bohaterami jest już lepiej. Dobrze przedstawiono przemianę,
jaka zachodzi w Louise – od kobiety niemalże niewidocznej do potrafiącej
wyrazić swoje zdanie. Pozostałym postaciom tez nie można wiele zarzucić – jeżeli
już, to tylko brak polotu i dynamizmu. Można by rzec, iż bohaterowie u Flegga wchodzą
na scenę, odgrywają swoja rolę i z niej schodzą.
Sama historia miała w sobie pewien potencjał, ale nie do końca
go wykorzystano. Jakby to ująć… - momentami było nudno. Czytało się dla samego
czytania, bez ciekawości, co dalej, jak to się potoczy, jak to się
rozstrzygnie. A kiedy już autor zaserwował jakiś zwrot akcji, po chwili
wszystko wracało do swojego wolnego rytmu. Nowy dzień, wizyta u malarza,
portretowanie, kwestia zaręczyn, mieszanie składników na farby i tak dalej.
Nie będę udawać, że uwiodła mnie magia tej książki – ja jej
tam po prostu nie znalazłam. „Skrzydła nad Delft” to lektura ni mniej, ni
więcej, jak przyzwoita. Dobrze napisana, momentami potrafiąca zainteresować,
ale niepowalająca na kolana. Decyzję o tym, czy warto ją przeczytać pozostawiam
do indywidualnego rozważenia. Zapewne znajdą się miłośnicy tego typu
niespiesznej i spokojnej powieści. Kończąc metaforycznie, przyznam, iż, obrazu
o tytule „Skrzydła nad Delft” raczej nie powiesiłabym u siebie w domu…
Moja ocena 4-/6
Ostatnio chyba jakiś wysyp recenzji tej książki. Sama też ją czytałam.
OdpowiedzUsuńJa książki nie czytałam, a recenzję jak do tej pory tylko jedną i chyba raczej nie pobiegnę do księgarni po tę powieść.
OdpowiedzUsuńTo jest dopiero pierwszy tom trylogii, może dlatego nie wzbudziła w Tobie takiej sympatii, a akcja się dłużyła.
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja. Zawsze bardziej wolę te negatywne, niż opływające lukrem. A nad książką się zastanowię.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że powoli zaczynam ostrzyć ząbki na tę książkę :)
OdpowiedzUsuńO, tak, tak, zgadzam się - momentami mnie też ta książka wynudziła. Innym razem akcja przyspieszała i nie mogłam się połapać... Ale czekam na kolejne części serii :)
OdpowiedzUsuńksiążka w planach.. tylko jak zwykle nie wiem, kiedy uda mi się ją dorwać ;]
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja. Muszę przeczytać
OdpowiedzUsuńZ okladki wyglada na gniot nad gnioty ;-))).
OdpowiedzUsuńNajgorzej, jak się ma jakieś nastawienie do danej powieści, a potem się okazuje, że nie jest aż tak dobra, jak nam się wydawało. I nie wiadomo - faktycznie zła, czy po prostu spodziewaliśmy się czegoś innego. Sam pomysł wygląda ciekawie, ale skoro książka nie wciąga, to raczej sobie daruję.
OdpowiedzUsuńTo co piszesz o miejscu - że fabuła mogłaby się toczyć wszędzie - miałam podobne wrażenie, kiedy czytając pewien kryminał wrocławski nie widziałam w nim... Wrocławia. Jednak miejsca też trzeba umieć opisywać :)
Takiej stonowanej recenzji było mi trzeba,żeby się wyciszyć i nie oszaleć na punkcie wielkiego pragnienia tej powieści :)
OdpowiedzUsuńZapraszam także do siebie :)
OdpowiedzUsuńhttp://dodeski.pl
Recenzja pozytywna, negatywna czy też wypośrodkowana: w tym przypadku nie ma znaczenia, gdyż w ogóle nie przemawia do mnie ta książka. Wolę się zaczytać w czymś innym :)
OdpowiedzUsuńMiałam ja w planach i to szybki, ale na razie w takim razie ją sobie odpuszczę, chociaż i tak kiedyś mam zamiar ja przeczytać !
OdpowiedzUsuńKsiazka zapowiada sie ciekawie, wiec moze sięgnę po nia w najbliższym czasie :) Przy okazji zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://aleksiazka.blogspot.com
Bardzo chcę ją przeczytać!:)
OdpowiedzUsuńCzytam i całkiem mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńTak nie do końca zachęcasz...a szkoda bo na początku wydawało mi się, że to może być ciekawa pozycja :)
OdpowiedzUsuńJak obserwuję w panelu bocznym odkrywasz twórczość Schmitta ( :> ), ja sama z chęcią przeczytałabym jego najnowsze powieści, których jeszcze nie miałam okazji poznać. Koniecznie muszę to nadrobić!
OdpowiedzUsuń"Skrzydła nad Delft" to książka, która coś w sobie ma i może uda mi się to odkryć.
To książka zdecydowanie nie dla mnie:/
OdpowiedzUsuń