False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

13 lip 2012

"Skrzydła nad Delft" – Aubrey Flegg


Czy książka może być słowem malowana? Czy da się uchwycić złoty wiek malarstwa i wszystko co z nim związane na kartach wypełnionych tekstem? A gdyby tak do tekstu dodać ilustracje, wpleść barwnych bohaterów i wciągającą opowieść – to zapewne ułatwiłoby zadanie. Lektura o tytule „Skrzydła nad Delft” tak się właśnie zapowiadała, dlatego też po nią sięgnęłam. Nim napiszę, czy wzbiłam się z nią w przestworza, czy raczej z łoskotem spadłam w dół, „wymaluję” tutaj nieco o samej treści…

Mamy połowę XVII wieku i znajdujemy się w holenderskim miasteczku Delft. W pierwszej kolejności poznajemy córkę projektanta porcelany – Louise Eeden. Dziewczyna gotowa jest poświęcić swoje szczęście dla dobra rodzinnych interesów. Krążą plotki, że ma poślubić Reyniera de Vriesa – syna producenta ceramiki. Wszystko jednak zmieniają wizyty u pewnego malarza, który pracuje nad portretem Louise. A dokładniej Pieter – młody pomocnik mistrza…

Książka Aubrey’a Flegga miała wprowadzić w niezwykły świat dawnej Holandii. Muszę przyznać, że niekoniecznie odczułam, iż się w nim znalazłam. I nie winię tu braku wiatraków, tulipanów, czy innych prostych skojarzeń z holenderską ziemią… Akcja utworu równie dobrze mogłaby się rozgrywać w Niemczech, Austrii, Belgii czy choćby na Węgrzech – w taki bowiem sposób została ujęta. Z bohaterami jest już lepiej. Dobrze przedstawiono przemianę, jaka zachodzi w Louise – od kobiety niemalże niewidocznej do potrafiącej wyrazić swoje zdanie. Pozostałym postaciom tez nie można wiele zarzucić – jeżeli już, to tylko brak polotu i dynamizmu. Można by rzec, iż bohaterowie u Flegga wchodzą na scenę, odgrywają swoja rolę i z niej schodzą.

Sama historia miała w sobie pewien potencjał, ale nie do końca go wykorzystano. Jakby to ująć… - momentami było nudno. Czytało się dla samego czytania, bez ciekawości, co dalej, jak to się potoczy, jak to się rozstrzygnie. A kiedy już autor zaserwował jakiś zwrot akcji, po chwili wszystko wracało do swojego wolnego rytmu. Nowy dzień, wizyta u malarza, portretowanie, kwestia zaręczyn, mieszanie składników na farby i tak dalej.

Nie będę udawać, że uwiodła mnie magia tej książki – ja jej tam po prostu nie znalazłam. „Skrzydła nad Delft” to lektura ni mniej, ni więcej, jak przyzwoita. Dobrze napisana, momentami potrafiąca zainteresować, ale niepowalająca na kolana. Decyzję o tym, czy warto ją przeczytać pozostawiam do indywidualnego rozważenia. Zapewne znajdą się miłośnicy tego typu niespiesznej i spokojnej powieści. Kończąc metaforycznie, przyznam, iż, obrazu o tytule „Skrzydła nad Delft” raczej nie powiesiłabym u siebie w domu…

Moja ocena 4-/6
Dane o książce: Aubrey Flegg, Skrzydła nad Delft, Wydawnictwo Esprit 2012, s. 256.

 

20 komentarzy:

  1. Ostatnio chyba jakiś wysyp recenzji tej książki. Sama też ją czytałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja książki nie czytałam, a recenzję jak do tej pory tylko jedną i chyba raczej nie pobiegnę do księgarni po tę powieść.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest dopiero pierwszy tom trylogii, może dlatego nie wzbudziła w Tobie takiej sympatii, a akcja się dłużyła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa recenzja. Zawsze bardziej wolę te negatywne, niż opływające lukrem. A nad książką się zastanowię.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznaję, że powoli zaczynam ostrzyć ząbki na tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O, tak, tak, zgadzam się - momentami mnie też ta książka wynudziła. Innym razem akcja przyspieszała i nie mogłam się połapać... Ale czekam na kolejne części serii :)

    OdpowiedzUsuń
  7. książka w planach.. tylko jak zwykle nie wiem, kiedy uda mi się ją dorwać ;]

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna recenzja. Muszę przeczytać

    OdpowiedzUsuń
  9. Z okladki wyglada na gniot nad gnioty ;-))).

    OdpowiedzUsuń
  10. Najgorzej, jak się ma jakieś nastawienie do danej powieści, a potem się okazuje, że nie jest aż tak dobra, jak nam się wydawało. I nie wiadomo - faktycznie zła, czy po prostu spodziewaliśmy się czegoś innego. Sam pomysł wygląda ciekawie, ale skoro książka nie wciąga, to raczej sobie daruję.

    To co piszesz o miejscu - że fabuła mogłaby się toczyć wszędzie - miałam podobne wrażenie, kiedy czytając pewien kryminał wrocławski nie widziałam w nim... Wrocławia. Jednak miejsca też trzeba umieć opisywać :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Takiej stonowanej recenzji było mi trzeba,żeby się wyciszyć i nie oszaleć na punkcie wielkiego pragnienia tej powieści :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapraszam także do siebie :)

    http://dodeski.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. Recenzja pozytywna, negatywna czy też wypośrodkowana: w tym przypadku nie ma znaczenia, gdyż w ogóle nie przemawia do mnie ta książka. Wolę się zaczytać w czymś innym :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Miałam ja w planach i to szybki, ale na razie w takim razie ją sobie odpuszczę, chociaż i tak kiedyś mam zamiar ja przeczytać !

    OdpowiedzUsuń
  15. Ksiazka zapowiada sie ciekawie, wiec moze sięgnę po nia w najbliższym czasie :) Przy okazji zapraszam do siebie :)

    Pozdrawiam!

    http://aleksiazka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo chcę ją przeczytać!:)

    OdpowiedzUsuń
  17. Czytam i całkiem mi się podobała :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Tak nie do końca zachęcasz...a szkoda bo na początku wydawało mi się, że to może być ciekawa pozycja :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Jak obserwuję w panelu bocznym odkrywasz twórczość Schmitta ( :> ), ja sama z chęcią przeczytałabym jego najnowsze powieści, których jeszcze nie miałam okazji poznać. Koniecznie muszę to nadrobić!

    "Skrzydła nad Delft" to książka, która coś w sobie ma i może uda mi się to odkryć.

    OdpowiedzUsuń
  20. To książka zdecydowanie nie dla mnie:/

    OdpowiedzUsuń