O
sile muzyki pisali już bracia Grimm. Kto czytał ich baśnie, zapewne zna
historię o szczurołapie z Hameln. Cudacznym człowieku, który obiecał uratować
miasto od plagi myszy i szczurów. A zrobił to za pomocą fletu. Zagrał na nim i
tak wywabił szkodniki z ukrycia. Zaczarowane melodią poszły za nim do rzeki, w której
się potopiły. Mieszkańcy oszukali grajka nie dając mu obiecanej zapłaty. W
zemście flet zabrzmiała na ulicach miasta raz jeszcze, a tym razem za melodią
powędrowały dzieci… Tak się mniej więcej prezentuje ta legenda, a przypomniałam
ją nie bez przyczyny. W książce „Szkarłatna partytura” Ralfa Isau także możemy
zetknąć się z motywem wielkości muzyki. Wspomniany autor pokazuje jak za pomocą
nut jedni mogą manipulować umysłami drugich, a tym samym zmieniać losy świata.
Na bez mała sześciuset stronicach kreśli obraz pogoni za partyturą, która daje posiadaczowi niezwykłą władzę. Cała zaś opowieść opiera się na biografii
Franciszka Liszta – kompozytora i pianisty, którego życie było inspiracją i
przyczynkiem do napisania tejże książki.
Pierwsze
takty powieści rozbrzmiewają podczas koncertu w Weimarze. To tutaj poznajemy
Sarę d'Albis – znaną pianistkę, która tym razem jest odbiorcą, a nie wykonawcą utworu
Liszta. Sara posiada niezwykły dar synestezji, „barwnego słyszenia”, dzięki któremu
widzi dźwięki w postaci barw i kształtów, często liter. W czasie weimarskiej
premiery przed jej oczami pojawia się przerażająca wiadomość, a to dopiero
początek całej serii przedziwnych wydarzeń… Kobieta postanawia zgłębić
tajemnicę ujrzanego w czasie koncertu przesłania, tym samym narażając się na
duże niebezpieczeństwo. Ktoś ją śledzi, ktoś próbuje zabić, dawny prześladowca
i wróg powraca, bractwo Słyszących Barwy koniecznie chce ją widzieć w swoich
szeregach i nie zawaha się przed niczym aby osiągnąć swój cel. A wszystko rozchodzi
się o Purpurowe Nuty, zaginione przed laty. Ich posiadacz zyska nieograniczoną
władzę nad światem – za pomocą melodii zapanuje nad ludźmi. Sara robi zatem wszystko,
by zapobiec najgorszemu…
Tak pokrótce przedstawia się książka przeplatana
twórczością i postacią Liszta. Ralf Isau stworzył swoistego rodzaju thriller
fantastyczny, w którym odkryć trzeba wiele zagadek nim odkryje się tą najważniejszą.
Thriller, gdyż trzyma w napięciu, fantastyczny, gdyż nie brakuje kreacji
rzeczywistości zupełnie innej od tej, którą znamy. Pisarską domeną Isau od
zawsze były szczegółowo nakreślone światy i bohaterowie obdarzeni niezwykłymi
talentami. Tak jest i w przypadku „Szkarłatnej partytury”. Liszt i polskie
akcenty, to takie perełki tej powieści. Jednak czy umieszczone w odpowiednim towarzystwie
i otoczeniu…?
Pisarz
w posłowie porównuje swoją powieść do gwiazdozbioru - „składa się bowiem z
gwiazd, którymi są fakty, oraz łączących je linii istniejących wyłącznie w
wyobraźni”. Dla mnie ten gwiazdozbiór prezentuje się nieco inaczej… Jest
niemalże bezkresnym potokiem słów, nazw, miejsc i zdarzeń. Doceniam pracę jaką autor
włożył w swoje dzieło (korzystał z ponad sześciuset źródeł), jednak ogrom
szczegółów, faktów i nawiązań może lekko czytelnika przytłoczyć. Tym bardziej
jeżeli w jednym akapicie widnieje wzmianka o Pokemonach, w drugim o Andersenie,
w trzecim już mowa o harfie Eola, Janie Pawle II, czy starożytnych bogach
wiatru. Taka rozpiętość motywów w jednej książce momentami zaczyna przypominać
wyszukiwarkę internetową, w której co rusz wyskakują nowe hasła i ich
znaczenia, co wręcz oddala, a nie przybliża do sedna sprawy. Zatem powiedzenie
„co za dużo to niezdrowo” w tym wypadku odnajduje się wyśmienicie. Szkoda, gdyż
w fabule drzemał naprawdę duży potencjał i gdyby tak ograniczyć ilość tych
„extra dodatków”, byłoby o wiele ciekawiej, bardziej energicznie. A tak akcja
co rusz siada zamieniając książkę w sinusoidę wciągających i nużących
fragmentów.
Czyli
wychodzi na to, że jedna z najznamienitszych postaci romantyzmu w muzyce – Franciszek
Liszt, nie do końca wpasował się w intrygę pradawnych bractw i zaginionej
partytury. W książce co prawda czuje się wyjątkowość dźwięków, widzi się też wielość
faktów, a co za tym idzie docenia się pracę i zaangażowanie autora, ale z odbiorem
może być już różnie. Wszak jedne melodie trafiają nam do słuchu inne niekonieczna…
Ocenę pozostawiam poszczególnym słuchaczom – czytelnikom. Mnie ten utwór nie do
końca zachwycił, może dlatego, że za dużo w nim było wariacji, a historia zbytnio
przykryła fantazję.
Moja
ocena: 4-/6
- Za książkę dziękuję Wydawnictwu Telbit -
Mam wątpliwości, nie za wysoka ocena odgrywa dużą rolę w mojej decyzji więc chyba jak na razie sobie daruję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za dodanie się do obserwatorów.
Nie wiem czy to miłość do muzyki, czy może do intrygujących tytułów zachęca mnie do sięgnięcia po tę książkę. Ocena dobra to mimo wszystko wysoka ocena, a więc powieść po części spełniła Twoje oczekiwania. Ja chętnie wsłucham się w nią sama ;)
OdpowiedzUsuńChyba sobie odpuszczę, chociaż pomysł na książkę jest ciekawy, ale obawiam się tych nużących fragmentów. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZe względu na nie wysoką ocene tej książki chyba nie przeczytam , ale recenzja jak zwykle ciekawie napisana. Jestem początkującą blogerką obserwuje twój blog i mam na dzieje że ty też do moich obs. się dodasz pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTa książka momentalnie nazwała mi się w myślach muzycznym Kodem Leonarda da Vinci.
OdpowiedzUsuńFabuła, jakoś mnie nie zaciekawiła. Może kiedyś przeczytam.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja.
http://ksiazkinallii.blogspot.com/
Tytuł przykuwa uwagę, okładka już mniej. Treść przypomina mi trochę twórczość Browna. Możliwe, że przeczytam.
OdpowiedzUsuńPomysł na powieść ciekawy, jednak nie sądzę, aby ta pozycja była mnie w stanie zaciekawić. Z tego też powodu ją sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie fabuła, zresztą muzyka to moje drugie życie, książkę chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńJa sam niewiem, ale bardziej się kieruję ku jej przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńW rekomendacjach jest napisane: "Przykuwa uwagę niczym Dan Brown, ale jest zdecydowanie bardziej interesujący" więc coś z tym Brownem jest na rzeczy.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, jednak nie jest to lektura dla mnie. Przynajmniej nie na chwilę obecną. Może kiedyś..
OdpowiedzUsuńRecenzja jak zwykle świetna :) Jednak mimo wszystko książka sama w sobie nie przekonuje mnie do końca. Na razie i tak mam sporo zaległości przez sesję, także muszę zająć się moimi egzemplarzami recenzenckimi...
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce i nawet pomimo chęci, by zapoznać się z lekturą, na razie jest to nie możliwe - czas!!! Ale recenzja ciekawa :)
OdpowiedzUsuńRalf Isau jest w Niemczech pisarzem dość popularnym i bardzo płodnym. Produkuje taśmowo książki, niektóre stają się bestsellerami, inne nie. Akurat tej powieści nie znam, ale z innych wiem, że lubi urozmaicać fabułę zalewem informacji, skądinąd nawet ciekawych, ale jednak przytłaczających. Ciekawe, że akurat to wydali w Polsce, moim zdaniem pisywał ciekawsze. Ciekawe masz książki na swoim blogu, będę wpadać częściej :-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Do takich "szczegółowych" książek podchodzę dwojako: z jednej strony można się z nich czegoś dowiedzieć, a z drugiej to taka wiedza troszkę na siłę, zwłaszcza gdy autor zagalopuje się w ilości definicji, dat itd. Ale dlatego że lubię muzykę i to co z nią związane, dałabym szansę "Szkarłatnej partyturze".
OdpowiedzUsuńBardzo lubię jego muzykę, ale już raz dałam się naciągnąć na przeczytanie "Pocałunku Liszta", czyli książki typu "napiszę byle co, nagnę do biografii i dam to znane nazwisko, żeby ktoś przeczytał" (chociaż aż tak zły ten romans nie był). Dlatego trochę mam mieszane uczucia co do "Szkarłatnej partytury". Recenzja bardzo dobra :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)