Kina przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie
darze jakimś szczególnym sentymentem, a w zasadzie nawet nie znam go zbyt
dobrze, mimo to z zaciekawieniem sięgnęłam po książkę „ Piąta Aleja, piąta rano”.
Publikację tę postanowiłam przeczytać w ramach ni to szybkiej edukacji,
ni to uprzyjemnienia czasu, a zasadniczo z ciekawości, z chęci poznania
tajników powstawania filmu "Śniadanie u Tiffany'ego”. Film ten bowiem jest
mi znany, a dzięki relacji Sama Wassona, poznałam go jeszcze lepiej. Ale nie tylko
o tym w książce mowa, można się też wiele dowiedzieć na temat Audrey Hepburn, Trumana Capote i Marilyn
Monroe, a także Nowego Jorku oraz całego tego głośnego Hollywood.
I tak to się wszystko zaczęło…
Truman Capote napisał nowelę o niewinnie brzmiącym tytule Śniadanie u Tiffany'ego – czyli opowieść o
losach wyzwolonej młodej dziewczyny, stroniącej od stabilizacji, znajdującej
się w permanentnej podróży. Dla
Trumana to Marylin była pierwszą i najodpowiedniejszą kandydatką do wcielenia
się w postać głównej bohaterki w adaptacji tejże noweli. W ostateczności
wizja autora się nie ziściła i Monroe ustąpiła miejsca Audrey Hepburn. Rola
Holly Golightly przełamała stereotyp Hepburn, jako delikatnej i niewinnej,
jednocześnie wpłynęła na modę i wskazała nowy sposób na życie wielu
amerykańskim kobietom.
I powstało dzieło na miarę…
Sama realizacja „Śniadania u Tiffany’ego” wzbudzała niemałe
emocje. Nowy Jork, a właściwie jego mieszkańcy gromadnie zjawili się po obu
stronach Piątej Alei, by oglądać kręcenie pierwszej sceny. A gdy padł ostatni
klaps na planie, ruszyła cała machina promocyjna. Trzeba było przekonać
potencjalnego widza, że film nie niesie ze sobą żadnych niebezpiecznych treści…
Udało się. Krytyka była łaskawa, publiczność również. I niech fragment jednej z
recenzji posłuży tu jako najlepsza puenta: „Śniadanie
u Tiffany'ego należy do tych niezwykłych dzieł, które
gdyby były lepsze, to byłyby o wiele gorsze”
Słów dodatkowych kilka o „Piątej Alei, piątej rano”…
Książka niepozbawiona jest dowcipu – satyryczna konstrukcja
niektórych zdań wywołuje nagłą radość, zaś gawędziarski ton autora niweluje
dystans i sprawia, że czyta się ją szybko i przyjemnie. Co prawda dla
nieobeznanych w temacie kina Ameryki lat 50-ych i niezainteresowanych modą,
trafią się i nudniejsze fragmenty. Traktujące o życiu rozmaitych gwiazd filmu i
ówczesnym stylu. Całość jednak wypada całkiem przyzwoicie. Treść może nie jest
porywająca, ale przybliża czytelnikowi wiele smakowitych szczegółów, a te wiele
rekompensują.
Dla kogo ta lektura i co z tego można mieć…?
Z pewnością dla miłośników talentu i osoby Audrey Hepburn,
która dla wielu po dziś dzień jest ikoną stylu. Dla tych, co lubią nowinki z
życia Hollywood. I dla tych, których ciekawi, dlaczego to „Śniadanie u Tiffany'ego” miało kłopoty z cenzurą, oraz jak
bardzo wersja kinowa różni się od powieści Capote’a. I wreszcie dla
tych, którzy chcą się dowiedzieć, co ta znana komedia romantyczna zmieniła w
życiu milionów kobiet oraz karierze Audrey Hepburn. A do czego to wszystko
zmierza? Do zakończenia w dobrym stylu.
Miłej lektury życzę!
PS Oglądaliście „Śniadanie u Tiffany'ego”? Jeżeli tak, to jaka jest wasza ulubiona scena?
O to coś dla mnie:) ! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńHaha, właśnie o Tobie pomyślałam, gdy zobaczyłam tę recenzję:)
Usuń"Śniadanie u Tiffany'ego" to jeden z moich ukochanych filmów. Oglądałam go chyba z tysiąc razy i uważam, że jest o niebo lepszy niż książka. Dlatego ta pozycja jest dla mnie obowiązkowa ;-)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze książki Capote’a, ale wszystko przede mną. Chociaż z "Piątej Alei..." wynika, że chyba faktycznie zmiany materiału bazowego wyszły filmowi na dobre.
UsuńPowiem wprost. Zakochałem się w artystce, gdy obejrzałem "Śniadanie u Tifaniego". Nie sposób więc nie przeczytać tej, jak wynika z Twojej recenzji, niezwykle ciekawej książki.
OdpowiedzUsuńMam na tę książkę ochotę od kiedy ujrzałam ją w zapowiedziach. Uwielbiam Audrey, więc tej publikacji nie może zabraknąć w mojej biblioteczce ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że oglądałam „Śniadanie u Tiffany'ego”. W całości i w urywkach. A najbardziej lubię scenę, w której główni bohaterowie kradną karnawałowe maski. Podoba mi się także piosenka „Moon River” i coś czuję, że spodobałaby mi się zrecenzowana przez Ciebie książka! :)
OdpowiedzUsuńJa też lubię te scenę i nie wyobrażam sobie, że można by ją wyciąć, a według jednego z krytyków byłoby to wskazane. Po obejrzeniu filmu, napisał w recenzji, że takie lekkie podejście do kradzieży sprawi, że inni też dla zabawy zaczną kraść i to zdeprawuje młodzież.
UsuńKrytycy krytykują, a kino idzie dalej ;)
UsuńJak ktoś ma kraść to i bez filmu i "wzorców" to zrobi, więc uważam, że był to bezsensowny zarzut.
To zależy... Zafascynowany filmem odbiorca często gotów jest naśladować występujacych w nim bohaterów i to co oni robią...
UsuńJa również byłam zachwycona filmem "Śniadanie u Tiffany'ego", dlatego myślę, że powyższa książka również mnie zainteresuje. Będę miała ją na uwadze.
OdpowiedzUsuńNie widziałam jeszcze tego filmu, więc książka niewiele by mi "pomogła", ale... najpierw obejrze film i jak mi się spodoba, sięgnę po opowieść o jego kręceniu :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Audrey i "Śniadanie u Tiffany'ego", a więc jest to moja pozycja obowiązkowa :) Moja ulubiona scena to oczywiście kultowe śniadanie przed witryną Tiffany'ego oraz ta gdzie Holly i Paul robili zakupy w wyżej wymienionym sklepie.
OdpowiedzUsuńŚniadanie u Tiffany'ego kocham, książkę muszę przeczytać, a moją ulubiąną sceną jest cały film od Audrey wysiadającej z taksówki przed Tiffanym po napisy The End. ;)
OdpowiedzUsuńUlubiona scena - oczywiście pierwsza scena w filmie! A książka bardzo mnie zaciekawiła ;)
OdpowiedzUsuńNie ciepię nasyconego lukrem "śniadania u tiffany'ego", ale kino lat 50. i 60. uwielbiam, tak samo jak Capote i Monroe. Ponieważ jednak filmu wyjątkowo nie trawie, nie odważę się przeczytać tej książki.
OdpowiedzUsuńFilm oglądałem, ale żeby dodatkowo czytać książkę, o tym jak powstawał...
OdpowiedzUsuńNie bardzo widzę sens.
Brzmi ciekawie, więc będę miała tę książkę na uwadze. Chociaż tak szczerze powiedziawszy, to nie jestem wielka fanką Audrey Hepburn, ale skoro jest i o innych gwiazdach kina...
OdpowiedzUsuńKsiążka już zakodowana w pamięci, bo dla mnie wręcz obowiązkowa. "Śniadanie...", Capote, Hepburn, Monroe - muszę sięgnąć!
OdpowiedzUsuńA ulubiona scena... Gdy Holly całkowicie spita ogląda występ tej pani (że tak ją określę) i po rozważaniach, że ona wyszłaby na tym lepiej itd. pani zrzuca z siebie ubranie, a Audrey robi świetną minę.
A tak bardziej sentymentalnie, to oczywiście kawałek z "Moon River" - mój ukochany.
Filmu nie oglądałam, ale może dzisiaj to nadrobię. :)
OdpowiedzUsuńNa książkę zwróciłam uwagę ostatnio w Weltbildzie. I dobrze, że nie wzięłam, bo raczej nic bym dla siebie tutaj nie znalazła (a na promocjach biorę książki bez czytania opisu!).
Film należy do moich ulubionych :) O książce słyszałam, ale jakoś nie miałam jeszcze ochoty przeczytać :D Może po sesji uda mi się to zmienić ! :) Zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńKsiążką mnie bardzo zachęciłaś :0 Niestety "Śniadania..." jeszcze nie oglądałam, ale obiecuję sobie i obiecuję, że wreszcie znajdę czas i to nadrobię.
OdpowiedzUsuńKsiążka wyśmienita. Film po prostu inny... Reżyser nadał mu inny charakter. Zamiast wciąż uciekającej bohaterki w filmie widzimy bohaterkę tęskniącą. Uwielbiam film nie z powodu jego łagodniejszego klimatu, ale ze wzlędu na Audrey, na jej styl, klasę, nie mogę wyobrazić sobie w tej roli Marylin... film nabrałby innego stylu, a ten który daje Śniadanie jest taki jak ma być. Książkę mam odłożoną w sklepie, zaraz po nią biegnę. Po przeczytaniu może wrzucę tu kilka uwag :)
OdpowiedzUsuń