False memory-Dean Koontz

"Aby dotrzeć tam, dokąd nigdy nie dotrzemy, stać się takimi, jakimi nigdy nie będziemy."

30 cze 2011

♀ - Córka kata - Oliver Pötzsch


Czasami miło jest przenieść się do przeszłości. I za pomocą lektury być świadkiem rzeczy, których nie dane było nam oglądać. Nawet jeżeli są to czasy niewyobrażalnych tortur i polowań na czarownice. Czasy gdy leczono za pomocą ziół, a kawa była szatańskim napojem. W taki właśnie czasy zabiera nas Córka kata

A wszystko zaczyna się 24 kwietnia Roku Pańskiego 1659 - 35 lat od tragicznej egzekucji… Z wody wyłonione zostaje ciało małego chłopca. Mocno poturbowane, z dziwnym znakiem na ramionach –fioletowym kołem zakończonym krzyżem. Gapie uznają, że za śmiercią dziecka stoją czary i diabelski moce. Tłum uosabia je w osobie akuszerki Marty, która wkrótce zostaje oskarżona i osadzona w więzieniu. Krąży nad nią widmo spłonięcia na stosie. Zadaniem kata Jakuba Kulisa jest torturowanie jej dotąd, aż się przyzna. Kat jednak nie wierzy w jej winę i wraz z medykiem Simonem zaczyna prowadzić prywatne śledztwo. Ile jeszcze dzieci zginie nim prawda ujrzy światło dzienne? Czy domniemana  wiedźma zginie w męczarniach? Kto stoi za okrutnymi mordami? Czyżby miało to jakiś związek z nocą Walpurgi i tajemniczym znakiem…? Zapraszam do lektury!

Opowieść Olivera Pötzscha czytało mi się wyśmienicie. Realia po zakończeniu wojny trzydziestoletniej w bawarskim Schongau przedstawione zostały z dbałością o każdy szczegół. Bez problemu mogłam wczuć się w klimat brudnych uliczek, przysłuchiwać się wrzaskom ogłupiałego tłumu, czy rozkoszować się aromatem rozmaitych ziół i nalewek. Autor zgrabnie poruszał się pośród tematów takich jak polowania na czarownice, miejskie układy, tajemne przejścia, ówczesna medycyna, zielarstwo, tortury i publiczne egzekucje. Historię kata Kulisa przedstawił niezwykle barwnie i ciekawie, Wszak kto mógł to zrobić lepiej niż potomek Kulisów –dynastii katów bawarskich, którym jest sam Oliver Pötzsch…? Twórca podkreśla, iż pisząc książkę starał się wiernie trzymać faktów, ale wiele z nich nagiął na rzecz powieści, która nie jest i nie miała być pracą naukową. Z Rodzaju posłowia (umieszczonego na ostatnich stronach) dowiadujemy się więcej w tym temacie. Jest to naprawdę interesujące podsumowanie. Dodam jeszcze, że we wstępie przedstawione zostały wszystkie postacie i rycina z widokiem na miasteczko Shongau. Książka od początku do końca jest dobrze pomyślana. Akcja z kolei nawet na chwilę nie podupada, dzięki czemu te bez mała pięćset stron mija jak z bicza strzelił. 

Zastanawia mnie trochę tytuł powieści. Dlaczego Córka kata, skoro to nie o niej w głównej mierze traktuje książka… Jeszcze do któregoś momentu myślałam, że jej rola się rozszerzy, że wpłynie ona jakoś szczególnie na rozwiązanie zagadki – nic bardziej mylnego. Może więc chodzi o dość osobliwe tłumaczenie – oryginalny tytuł Die Henkerstochter – znaczy: Henker –kat, Tochter –córka, czyli ten trop również odpada. A zatem wyjaśnienia brak... Przyjmijmy więc, że Córka kata brzmi po prostu lepiej niż sam Kat, czy Opowieść o kacie z Shongau, który niekwestionowanie jest kluczowym bohaterem tej lektury. 

Lektury, po którą niezaprzeczalnie warto sięgnąć, by przeżyć niesamowitą przygodę i otrzeć się o dawne dzieje, wierzenia oraz pewnego rodzaju czary.
W historii ludzkości tyle cudów się mieści, a wiele z nich znajdziesz czytelniku w tej opowieści!

Moja ocena: 5+/6
Dane o książce: Oliver Pötzsch, Córka kata, Esprit 2011, s. 480. 

- Za książkę dziękuję Wydawnictwu Esprit -

27 cze 2011

::: Rozsypane wspomnienia :::


Żyj tym co jest dziś, tym co może być jutro, ale nie żyj tym, co było wczoraj… Nie żyj wspomnieniami. Jak to zrobić, jeżeli przeszłość ciągle powraca –nie pyta się czy może przyjść, nie prosi o zgodę, a przychodzi i czasami zostaje na bardzo, bardzo długo. Wnika w teraźniejszość, przenika ją, zasłania. Chce być ważna, w końcu kiedyś była, a teraz karze się jej odejść… Dlaczego?! By żyć dalej, w pełni, bez uśmiercania kolejnych dni tęsknotą za tym, co odeszło. 

Taką swoistą walkę z przeszłością przyjdzie stoczyć Małgorzacie, kobiecie, która miała nadzieję na szczęśliwe życie rodzinne. Liczyła, że los obejdzie się z nią łaskawie, że u boku męża będzie świętować kolejne rocznice ślubu. A razem pokonają każde przeszkody… Tego, co życie jej przyniosło, nie mogła sobie wyśnić w żadnym śnie, co najwyżej w koszmarze. Świadectwem jej losów będą zeszyty, w których spisywała wszystko, co przeżyła. Miały być prezentem dla męża, takim, który po latach wspólnego życia czyta się przy lampce wina, okazały się powiernikiem najmroczniejszych tajemnic. Takich, z których w końcu trzeba będzie się rozliczyć. Tylko przed kim?

Książka autorstwa Kwiatkowskiej nie należy do kategorii lektur łatwych, lekkich i obfitujących w humorystyczne fragmenty. Wręcz przeciwnie. Treści w niej zawarte są dość szokujące, trudne i skłaniające do refleksji. Przyznaję, że z taką historią, jaką poznałam na kartach powieści, nigdy wcześniej się nie zetknęłam. A czytałam i widziałam już wiele rzeczy. „Rozsypane wspomnienia” to zmyślnie zbudowana fabuła, która wciąga niemal od początkowych stron. Niestety nie mogę zdradzić nawet trochę z kluczowych treści, aby nie zdradzić wszystkiego. Czytelnik poznaje prawdę stopniowo - z zapisków głównej bohaterki. Za sprawą jej pamiętnika, dowiaduje się o sekretach, które powinny nigdy nie zaistnieć, a jeżeli już zaistniały, to nie powinny ujrzeć światła dziennego…  

„Rozsypane wspomnienia” określiłabym mianem powieści dojrzałej. Czytając ją, odnosi się wrażenie, że wszelkie zagadnienia jakie są w niej poruszone to nie ogólniki, ale pewne informacje pochodzące z życiowego doświadczenia, bazujące na zdobytej wiedzy. Autorka równie sprawnie porusza się w tematyce chorób psychicznych, co stricte medycznej, czy obyczajowej. Zgrabnie także łączy przeszłość z teraźniejszością, bez poplątania z pomieszaniem, wszystko jasno i przejrzyście. O miłości zaś tej pomiędzy kobietą i mężczyzną pisze bez zbędnej infantylności, czy słodyczy, a mimo to ciepło i prawdziwie. Momentami ma się wrażenie, że to wszystko, co nakreśliła nam pani Kwiatkowska , wydarzyło się naprawdę. Doprawdy - bardzo wymownie przedstawiona historia. 

Z poznawaniem wspomnień Małgorzaty jest trochę tak, jakby się wędrowało przez ciernie do gwiazd, albo do nieba nieco gwiazdami upstrzonego. Trudna to wędrówka, ale dostarczająca wielu emocji i na długo pozostająca w pamięci. 

Moja ocena: 5/6
Dane o książce: Jolanta Kwiatkowska, Rozsypane wspomnienia, Wydawnictwo MG 2011, s. 280.
---'--,--'--<@
- Za książkę dziękuję Wydawnictwu MG -

24 cze 2011

Yoko Ogawa - ♥ Miłość na marginesie ♥


Wyobraź sobie, że byłbyś w stanie usłyszeć najczystsze dźwięki, dźwięki niezwykłe… Zderzenie się dwóch kropel wody, kwitnienie drzew, stąpanie pająka  po drewnianej podłodze, tkanie pajęczyny, przecinanie powietrza słowami, czy muskanie skóry przez wiatr. Zapewne byłoby to niesamowite przeżycie. A gdyby tak zamiast tego ktoś otulił wszystkie dźwięki grubą warstwą waty, albo zniekształcił je poprzez drganie, nadmierną głośność, szarpanie, kłucie…, czy nadal byłoby tak przyjemnie?!

Odpowiedzi na to pytanie mogłaby udzielić bohaterka powieści Miłość na marginesie. Młoda kobieta, bezimienna, cierpiąca na głuchotę czuciowo-nerwową. Jej choroba zaczęła się nagle, prawdopodobnie zbiegło się to ze zdradą męża. Od dnia jego odejścia, każdy szmer był dla niej czymś nie do wytrzymania. Nawet ludzki głos drażnił i pulsował w głowie niczym nieprzyjemny grom. Były jednak i te dobre dźwięki, takie jak gra na skrzypcach, czy flecie, które łagodziły ciągłe nawroty niemiłych dolegliwości. Pojawił się i mężczyzna Y –stenograf o wyjątkowych dłoniach, długich zadbanych palcach, działających niczym sprawny mechanizm. Zaczyna się nietypowa znajomość. Ona zachwyca się jego opowieściami, on notuje jej wspomnienia. Razem przenoszą się do przeszłości, po ty by naprawić przyszłość. A na marginesie tego wszystkiego rodzą się uczucia. Tylko czy zdołają się one przebić przez barierę dźwięków…?

Za sprawą tej książki naszło mnie klika refleksji na temat życia i ludzi, a dokładnie ludzkich uszu, które odgrywają nie lada rolę w całej tej historii. To ciekawe jak niewiele interesują nas uszy, tak długo jak wszystko z nimi w porządku. Nie zastanawiamy się jak są zbudowane, jak wyglądają z różnych stron, jak to się dzieje, że dzięki nim słyszymy odgłosy dochodzące z otaczającego nas świata. Uszy są  naszym kontaktem z rzeczywistością, a czasami same są jakby nierzeczywiste… W sztuce, religii, snach, w rozmaitych kulturach, mają one bardzo wiele znaczeń. W starożytności uważano, że ucho to siedziba pamięci, a płatek ucha przechowuje nasze wspomnienia.  Idąc tym tropem o wiele łatwiej jest zrozumieć historię głównej bohaterki...

U Ogawy bowiem nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Jej powieść pełna jest symboliki, ukrytych znaczeń, a całość tekstu tworzy przedziwną metaforę. Metaforę tę każdy będzie mógł odczytać na swój sposób. Autorka stworzyła dzieło uniwersalne, którego bohaterem  może być każdy. Y i pozbawiona imienia kobieta są niczym nośniki prawd o życiu. Choćby takich, że by zacząć żyć na nowo, musimy się najpierw rozliczyć z przeszłością i często zniekształconymi przez czas wspomnieniami.  

Czytelnicy, którzy liczą na wartką akcję, w tej powieści tego nie odnajdą. Ogawa pisze subtelnie, z dbałością o dany fragment, spokojnie. Jednak w taki sposób, który wytwarza u czytającego niezwykły rodzaj skupienia. Pisarka potrafi także budować napięcie, wywołać swoistego rodzaju niepokój, a wręcz atmosferę przenikliwego chłodu bijącego z kart powieści.  Pisze tak, że aż chce się czytać. Jest to nie tylko moje zdanie - autorkę wielokrotnie nagradzano za jej twórczość. Napisała ona przeszło dwadzieścia powieści, z czego jedna doczekała się ekranizacji. Pierwsze spotkanie z pisarstwem Ogawy zaliczam do udanych, dlatego z chęcią sięgnę po kolejne jej książki. A wszystkim polecam nieszablonową opowieść o krainie dźwięków i uczuć – MIŁOŚĆ NA MARGINESIE czeka.

Moja ocena: 4+/6
Dane o książce: Yoko Ogawa, Miłość na marginesie, W.A.B. 2011, s. 208.

 - Książka została przekazana od serwisu nakanapie.pl -

23 cze 2011

"Romanse w Paryżu" - Barbara Rybałtowska

Jest taka brama nie wszystkim znana, co MIŁOŚCIĄ się zowie. Świadkowie mówią, że w zależności od tego, kto przed nią stanie, brama ta różne przybiera oblicze. Czasami bywa piękna, a przejście przez nią jest niezwykle proste. Innym razem wiąże się z cierpieniem i trudami. To byłoby na tyle jeżeli chodzi o moją metaforę miłości. A teraz przedstawię pokrótce jak prezentuje się miłość w powieści Romanse w Paryżu

Zacznijmy od początku. Są lata osiemdziesiąte, w Polsce ogłoszony zostaje stan wojenny, po zakupy stoi się w kilometrowych kolejkach, rzeczywistość ogólnie rysuje się szaro i pochmurnie. W Paryżu zaś rozkwitają kabarety z rosyjską i słowiańską nutą. Ludzie prowadzą bujne i wystawne życie, zwłaszcza paryska bohema artystyczna. Pewna polska artystka teatralna o imieniu Ewa dostaje szansę zasmakowania nowego życia. Wyjeżdża na ośmiomiesięczne stypendium do Paryża. Tam los postawi na jej drodze kogoś, kto zburzy dotychczasowy porządek jej dni… Mężczyznę, który sprawi, że młoda mężatka wróci do Paryża jeszcze nie jeden raz. Jak się potoczy ich losy, tego już nie zdradzę…

Po książkę tę sięgnęłam skuszona klimatycznym Paryżem. Mam także słabość do artystycznego światka, do uliczek rozbrzmiewających melodiami grajków, urokliwych zakątków i historii osadzonych w nastrojowej scenerii. I nie mogę książce odmówić braku tych wszystkich przymiotów. Jeszcze gdyby do tego dodać ciekawie skonstruowany wątek miłosny, to mogłaby powstać książka wręcz magiczna. Taka przy której można się zrelaksować, rozmarzyć, taka, która mimo iż czerpie ze znanych schematów, potrafi zaczarować czytelnika. Momentami takie właśnie są Romanse w Paryżu, ale niestety momentami też zahaczają o banał, a nadmierna słodycz aż mdli…  A uczucie rodzące się między dwojgiem bohaterów, powoli zamienia się w bajkę o księciu i księżniczce… Szkoda tylko, że brakuje w tej bajce choćby złej wiedźmy, albo czarnych charakterów, a jeżeli niektórzy pretendowali do tego miana to stanowczo za słabo. 

Powieść Rybałtowskiej to typowo kobieca literatura. Określiłabym ją mianem niewymyślnej historii miłosnej. Czyta się ją niezwykle szybko. Akcja jest dość wartka, dialogi przykuwają uwagę. I myślę, że pomimo tej ogólnej sielankowości, wprawdzie nieco przełamanej tragicznymi zdarzeniami, książka ta może umilić popołudnie, bądź wieczór niejednej czytelniczce. Wszak nie tylko dramatami, fantastyką, czy kryminałami czytelnik żyje…

♥♥♥

Moja ocena: 3/6
Dane o książce: Barbara Rybałtowska, Romanse w Paryżu, Axis Mundi 2009, s. 192.

- Za książkę dziękuję Wydawnictwu Axis Mundi -

21 cze 2011

- Zbrodnia w "PAŁACU TAJEMNIC" -


Sięgając po „Pałac tajemnic” liczyłam na klimatyczną historię, ze zbrodnią w tle. Liczyłam na opowieść o ludzkich sekretach, słabościach i osobistych tragediach. Najlepiej historię z nutą mgły, deszczu, osadzoną w zabytkowym budynku, w którym pobrzmiewają echa przeszłości. Ale i historię z zawiłą zagadką oraz całą paletą podejrzanych, bądź na wskroś niewinnych bohaterów. Nasuwa się więc pytanie – co otrzymałam, czy znalazłam to wszystko, czego oczekiwałam od tej powieści…? Niech to na razie pozostanie tajemnicą.

Pewne jest, że czytając książkę pani Pietrzyk znalazłam się w barokowym pałacu von der Groebenów położonym na Mazurach. W pałacu, który po latach świetności przemienił się w zbitkę dziesięciu mieszkań dla lokatorów rozmaitego kalibru. Znaleźć wśród nich można słynną skrzypaczkę, nauczyciela historii, drobnego gangstera, małżeństwo alkoholików, wiecznego samotnika, czy rosyjską rodzinę Reznikowów. Ci ostatni zostają któregoś dnia zamordowani we własnym mieszkaniu, a ich córkę uznaje się za zaginioną. Prywatne śledztwo w tej sprawie przeprowadzi Alicja Prus – nowa lokatorka starego pałacu. Pod pretekstem pisania powieści o tragicznej zbrodni zawita ona do życia każdego z najemców. Tym samym odkryje niejedną, a kilka tajemnic…

Takie kryminały mogłabym czytać i czytać, choć nie należę do fanów gatunku. Dlaczego więc „Pałac tajemnic” przypadł mi do gustu? Dlatego, że tutaj nie ma FBI, agentów, sierżantów, którzy wymachują swoimi odznakami, nie ma i mafijnych porachunków, wojny gangów i trupów w ilościach hurtowych i kilkustronicowych opisów zwłok – a tego właśnie nie znoszę w kryminałach. Tutaj wszystko potraktowane zostało jakby od innej strony. Śledztwo prowadzi pisarka, która zbiera materiał do nowej książki, bardziej rozmawia z podejrzanymi aniżeli ich przesłuchuje. Co prawda zabójstwo jest, jego opis też i momenty z dreszczykiem także, ale całość ma klimat takiej domowej atmosfery podszytej niepewnością, klimat codzienności nacechowanej wzajemnymi podejrzeniami.

Autorka bardzo zgrabnie nakreśliła całą intrygę. Poszczególne relacje bohaterów wzajemnie się uzupełniają i wnoszą do śledztwa coraz to nowsze fakty. Dla chcących sobie przypomnieć, o kim akurat czytają, na wstępie książki zamieszczono dokładny spis lokatorów. Można by rzec, że wszystko w tej powieści ma ręce i nogi – jest logicznie pomyślane i zaprezentowane czytelnikowi. Dodatkowy plus to różnorodność postaci – od typowego menela po elegancką staruszkę. Mam kilka zastrzeżeń co do kreacji poszczególnych osób, że można by bardziej zaakcentować to, czy tamto, ale to jedynie moje prywatne odczucia.

Podsumowując, myślę, że książka ta spodoba się zarówno miłośnikom kryminałów, jak i tym, którzy omijają je z daleka. Ma ona w sobie i mroczny pierwiastek i fragmenty życiowe, jest i ciekawie wpleciony wątek z przeszłości, są i sekrety i klimat tajemniczości, a więc dla każdego coś miłego. Ja się nie zawiodłam. Polecam!

Moja ocena: 4+/6
Dane o książce: Agnieszka Pietrzyk, Pałac tajemnic, Replika 2011, s. 252.

- Za książkę dziękuję Wydawnictwu Replika -

19 cze 2011

- Zagadkowa D E B I U T A N T K A -


Można powiedzieć, że życie to jeden wielki bal. Ludzie stroją się na niego rozmaicie… Czasami niestety źle dobiorą odzienie przez co psują swój bal, psują swoje życie… Całe szczęście złą kreację zawsze można zmienić, wyrzucić, zapomnieć o niej i tym samym zacząć wszystko od nowa. Wszak bal trwa i trwa. I jeszcze niejednej pannie i niejednemu kawalerowi  przyjdzie na nim zadebiutować. 

Przenieśmy się na chwilę do przeszłości, a dokładnie do lat 30-tych, kiedy to na salonach zadebiutowały siostry Blythe. Ułożona i zawsze perfekcyjna Irene oraz  porywcza i niesforna Diana. Każda szła przez życie własną drogą –dla jednej skończyło się to ślubem z ogólnie szanowanym dżentelmenem, dla drugiej tajemniczym zaginięciem w roku 1941. Losy obu kobiet poznamy za sprawą młodej Amerykanki, która po śmierci Irene przeprowadza inwentaryzację wystawionej na aukcję rezydencji. W czasie prac odkrywa, że jeden z pokoi jest zamknięty na klucz, a jest to najładniejszy pokój w całej willi, do tego pokój wygląda tak, jakby nigdy nie był zamieszkany. W jego nienaruszonej biblioteczce Cate odnajduje pudełko z dość dziwną zawartością… Zaintrygowana znaleziskiem postanawia zgłębić historię starej posiadłości i jej mieszkańców. Tym samym próbuje też poukładać swoje życie, w pewien sposób związane z losami zaginionej Diany „Niuni” Blythe… 

Książkę autorstwa Kathleen Tessaro najchętniej podzieliłabym na dwie części i poddała je osobnej ocenie. Na dwie, gdyż historia sióstr Blythe jest przedstawiona przede wszystkim za pomocą listów, a główny szkielet narracyjny to perypetie Cate – młodej kobiety z burzliwym życiorysem. I muszę przyznać, że te listy, przenoszące mnie na salony, na bale, do posiadłości ziemskich, były balsamem na duszę, czymś, co napędzało tę powieść. Niespecjalnie zainteresowało mnie pogmatwane życie Cate, jej rodziny, jej przyjaciela. Czym prędzej przewracałam kartki, by na nowo przenieść się w lata trzydzieste i śledzić poczynania osobliwej Diany. W moim odczuciu wszystko co związane z siostrami Blythe było niezwykle wciągające i aż szkoda, że autorka trochę okroiła te fragmenty na rzecz wątku współczesnego. Gdyby tak zmienić proporcje… -wtedy z czystym sumieniem wystawiłabym tej opowieści bardzo wysoką notę. A tak jest po prostu dobrze. 

Warto wspomnieć, iż inspirację dla powieści, pani Tessaro zaczerpnęła z rzeczywistych wydarzeń wzorując się na losach sióstr Mitford, Curzon i innych, a także na rewelacjach dotyczących bratanic Królowej Matki, które od nastoletniości przebywały z zakładzie psychiatrycznym, a oficjalnie uznawano iż nie żyją. Co do owego tajemniczego pudełka - to było to autentyczne znalezisko przyjaciółki pisarki. I tak od ogółu do szczegółu powstała zgrabna opowieść o obsesyjnej miłości, tragicznych wypadkach i nieodgadnionych kolejach ludzkiego losu. A słowo „debiutantka” odnosi się w niej nie tylko do pojęcia salonowego debiutu, ale i debiutu w nowej roli życiowej. I bez znaczenia jest czas i miejsce, czy to dziś, czy kilkadziesiąt lat temu –każdy debiut jest i był trudny. W końcu debiut to rozpoczęcie kolejnego etapu, zapowiedź zmian bez gwarancji na sukces. 

„Debiutantkę” polecam tym, którzy lubią odkrywać tajemnice, lubią powieści przeplatające współczesność z przeszłością, a także cenią sobie szczegółowe opisy emocjonalnej sytuacji bohaterów, wyglądu przedmiotów i miejsc. Wszak wszystko to i jeszcze więcej odnajdą w –DEBIUTANTCE.

Moja ocena: 4+/6
Dane o książce: Tessaro Kathleen, Debiutantka, Wydawnictwo MUZA 2011, s. 344. 

***
- Za książkę dziękuję Wydawnictwu  MUZA -

16 cze 2011

><(((*> ZŁOTE RYBY - opowieść pełna tajemnic...


Czytelniku, zatrzymaj się na chwilę, opowiem Ci pewną historię. Stawiam tylko jeden warunek – musisz być gotów na poznanie książki innej niż wszystkie, magicznej, choć pozbawionej zaklęć i różdżek, książki baśniowej, choć bez krasnoludów i złych wiedźm, w końcu książki pełnej emocji, nietuzinkowej, w której mieszają się ze sobą rozmaite światy… Jesteś gotów?

Żyła kiedyś pewna dziewczynka, bardzo smutna. Była zdrowa, miała kochających rodziców, dziadków, a mimo to nigdy się nie uśmiechała. Nigdy. W dniu swoich piątych urodzin dostała w prezencie akwarium z trzema złotymi rybkami. Podarek ten stał się początkiem całej lawiny mrocznych zdarzeń… Norbert Hanke, ojciec małej Emilii by ratować swoją córkę, będzie musiał odbyć podróż w przeszłość. Dalej niż do Berlina lat siedemdziesiątych, do tragicznego dnia śmierci swojej matki. O wiele dalej. Fatum ciążące nad rodziną Hanke ma swój początek w starożytnej Scytii i dawnym Iranie. I gdyby nie pewien przedmiot, pewna rzecz, krążąca z rąk do rąk, od jednego pokolenia do drugiego, może Norbert nie musiałby tak ryzykować, by ocalić życie swoich najbliższych…

„Złote ryby” ciężko jest zamknąć w jakiekolwiek ramy. Jest to opowieść dość niezwykła. Magiczna, ale jakby w innym tego słowa znaczeniu. Nastrojowa, w pewnym stopniu też egzotyczna. Można by ją odczytać jako przypowieść o tym, co w życiu ważne. Z jej kart wypływa morał, że złoto i inne bogactwa często nie dają szczęścia, a niosą jedynie niszczycielską moc, zaślepiają i gubią ludzi. Tym co się liczy i liczyć powinno są miłość i rodzina. A skarbem nie są kosztowności, lecz uśmiech najbliższych - ich szczęście. 

W powieści rosyjskiego autora panuje klimat iście mroczny i niepokojący, utrzymujący czytelnika w napięciu. I choć jest to klimat baśniowy, to daleko mu do sielskości i bajkowości. Bliżej za to do grozy - wszak tej w łagodnym wydaniu. To przeplatanie bajkowych obrazów okrucieństwem i złem przywodzi na myśl twórczość braci Grimm. Tak jak u nich macocha Kopciuszka nakłania swoje córki do obcięcia kawałka palca i pięty, by pasował na nie pantofelek, tak i w „Złotych rybach” bohaterowie będą musieli wiele poświęcić, by coś zyskać… 

Warto nadmienić, że Strelnikoff zgrabnie łączy wątki historyczne z sensacyjnymi, w jego książce jest i miejsce dla motywów filozoficznych, co wszak nie każdemu może przypaść do gustu, jeżeli chce mieć wszystko podane jak na dłoni. Jest także pierwiastek abrakadabry, są rozmaite bóstwa, podwodny świat, a wszystko czy to wplecione za pomocą snu, legendy, czy mitu, jest niezwykle barwne i ciekawe. Co tu dużo mówić – ja najzwyczajniej w świecie mam słabość do takich książek. Takich, które do końca trudno jest sklasyfikować, takich, o których trudno opowiedzieć by nie uszczknąć na ich nadzwyczajności, wreszcie takich, które dostarczają wielu emocji. 

Zaczarowała mnie proza pana Dmitrija i z pewnością nie będzie to moje pierwsze i ostatnie spotkanie z jego twórczością. Dla takich książek jak „Złote ryby” warto poświęcić czas. 

><(((*>
           ><(((*>

Moja ocena: 5+/6
Dane o książce: Dmitrij Strelnikoff, Złote ryby, Wydawnictwo W.A.B. 2011, s. 240.

-Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B. -

5 cze 2011

- Intrygujący dziennik Klaudyny -

Dobrze wykształcona kobieta jest oczytana, biegle posługuje się pismem, zna historię i inne nauki, jest i muzykalnie uzdolniona i rzec by się chciało daje przykład innym niewiastom. Aczkolwiek, może się i trafić osóbka znacznie odbiegająca od przyjętych norm… Krnąbrna, cyniczna, kochliwa, wchodząca w polemikę z gronem nauczycielskim, zaczytująca się w lekturach bynajmniej nie zalecanych dla jej wieku i nadto jak na swój wiek pobudliwa, skora do uciech…  A jeżeli taką pannicę czyni się bohaterką powieści, to doprawdy smakowity kąsek serwuje się czytelnikowi.

Spod pióra ekscentrycznej madame Colette nie mogło wyjść dzieło inne aniżeli pożądane zarazem i skandaliczne. Seria przygód o Klaudynie szokowała i jednocześnie była chwalona za dojrzałość języka i stylu. Książce „Klaudyna w szkole” przypisuje się autobiograficzny charakter, co przysparza jej dodatkowej pikanterii. Być może dziś perypetie mieszkańców burgundzkiej wsi nie szokują już tak, jak w roku 1900, ale z pewnością mają swój niepowtarzalny urok. Dowcipne opisy, cięte riposty i poczynania głównej bohaterki potrafią dostarczyć naprawdę wielu emocji.

Świat Klaudyny poznajemy przez pryzmat szkoły, w której dziewczyna przygotowuje się do egzaminu nauczycielskiego. Jako jedynaczka - córka naukowca pochłoniętego badaniem ślimaków, sama dba o siebie i zachowuje się nader swobodnie. Szkoła dla panien, która ma ją wyedukować, w rezultacie sprowadza ją na coraz to gorsze ścieżki… Pensjonarki nadto interesują się sobą wzajemnie, nauczycielki wdają się w dziwne relacje z gośćmi i uczennicami. Co rusz rozpoczynają się nowe flirty i ekscesy. Klaudyna doświadcza na pensji pierwszego zauroczenia, niestety obiekt jej westchnień porzuca ją dla dyrektorki. Nie jest to jednak koniec wszelkich miłosnych zawirowań. Urodziwa Klaudyna przyciąga do siebie coraz to nowszych zalotników – zarówno mężczyzn jak i kobiety… A, że z natury jest nieokrzesana i ciekawa wszystkiego, to nie raz nastręczy sobie kłopotów.  

Charyzmatyczna postać, jaką bez wątpienia jest Klaudyna, to duży plus tej finezyjnej opowieści. Nie raz spotyka się w książkach bohaterów silnych i pięknych, ale ocierających się o sztuczność, wręcz denerwujących. Zdecydowanie w tym przypadku tak nie jest. Colette stworzyła niezwykle uroczą manipulantkę, inteligentną młodą damę, która potrafi rozbawić, wywołać napięcie i zadziwić swoją przebiegłością. Co ważne inne postacie nie giną na jej tle. Są nieco zdominowane, ale widoczne.

Przyznaję, że sięgając po przygody Klaudyny, nie do końca wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Bardziej chyba nastawiona byłam na subtelną narrację, lekturę à la Ania z Zielonego Wzgórza, a tu proszę… Pomiędzy fragmentami lekkimi i przyjemnymi nie brakuje i tych lubieżnych, bardziej odważnych, ale nie gorszących. Autorka z taką gracją i wyczuciem operuje słowem, że potrafi  skutecznie przyciągnąć czytelnika. Choć nie jest to książka pełna akcji, niesamowitych wydarzeń, to absorbuje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Z czystym sumieniem stwierdzam, że czytało mi się ją bardzo dobrze i trochę mnie ciekawość zżera, co też Klaudyna przeżyje w Paryżu, jeżeli czasy szkolne były już nadzwyczaj barwne…

Moja ocena: 5/6
Dane o książce: Colette Sidonie-Gabriell, Klaudyna w szkole, W.A.B. 2011, s. 308.

-Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B. -

3 cze 2011

Sekrety Bellatriks -->

Dwie bardzo sympatyczne osóbki Ala i Biedronka poprosiły mnie o zdradzenie kilku swoich sekretów… Panie i panowie, oto kilka pikantnych (taki żart) szczegółów z życia Bellatriks!

1. Na zajęciach lekcyjnych często rysowałam w zeszytach elfy, czarownice i inne stwory. Zajmowało mnie to o wiele bardziej, niż omawiane przez nauczyciela zagadnienie. Dzięki wielu nudnym wykładom rozwinęło się moje zamiłowanie do sztuki i pracy twórczej.

2. Nałogowo piję herbatę, nawet na wyjazdy zabieram ze sobą kilka saszetek. Najbardziej lubię Earl Grey, oraz różne rodzaje herbat czarnych aromatyzowanych: truskawkową, cytrusową, cytrynową, malinową oraz z aromatem owocu liczi i owoców leśnych.

3. Odkąd pamiętam nie przepadałam za mięsem. Z wiekiem coraz bardziej. W końcu oświadczyłam moim współdomownikom, że nie będę go jeść i tak oto stałam się wegetarianką. Jest to dość kłopotliwe tylko w czasie podróży, zwłaszcza po krajach, gdzie z każdego menu atakują mięsne potrawy –całe szczęście i temu można jakoś zaradzić. 

4. Lubię dźwięki różne – czyli nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Ciągle poszukuję nowych wykonawców i melodii. Słucham muzyki dosłownie wszędzie i nie raz udało mi się zasnąć ze słuchawkami na uszach…

5. Kiedyś namiętnie penetrowałam opuszczone budynki. Często wiązało się to z dużym ryzykiem… GROZI ZAWALENIEM! WSTĘP WZBRONIONY! Ja tych napisów „nie widziałam”… -nic nie mogło mnie odciągnąć od wejścia do środka. Najmilej wspominam ruiny starej odlewni (cudo!) i marniejący wiejski dom z całym umeblowaniem.

6. Jak byłam dzieckiem to zbierałam małe żabki do słoika i wypuszczałam je do miski z wodą – to miało być coś w rodzaju parku wodnego dla żab 8)

7. Lubię chodzić na grzyby i zawsze mnie złości, jak ktoś znajduje ich więcej ode mnie! Czasami to mam chęć wziąć i te robaczywe sztuki, żeby nie wypaść zbyt blado na tle innych zbierających ;)

8. Mój styl ubierania określiłabym mianem – inny. Mam kilka par ogrodniczek, które uwielbiam. W mojej szafie znajdzie się i princeska i spodnie przypominające dżokejki. Ubieram się tak, jak lubię, a nie tak jak by chcieli tego inni.

9. Nie wiem właściwie po co, ale zachowuję wszelkie bilety, karty wstępu, foldery, plastikowe palemki z napojów i inne pamiątki z wyjazdów. Do tego listy, liściki, wstążki z otrzymanych bukietów, zaproszenia i wiele innych mało potrzebnych rzeczy, do których mam sentyment i nie mogę ich wyrzucić. Może kiedyś to zrobię…

10. Nie wyobrażam sobie życia bez podróży. Podróże, to dla mnie motywacja do działania, setki miłych wspomnień, możliwość poznania nowych ludzi, kultur, smaków, miejsc. Każda taka wyprawa ma na mnie zbawienny wpływ. I absolutnie nie szkoda mi pieniędzy na kolejne eskapady, szkoda byłoby mi czasu zmarnowanego na siedzenie w jednym miejscu…

K O N I E C

Będzie mi miło, jeżeli Archer i Kinga zdradzą nam kilka tajemnic ze swojego życia, nie tylko czytelniczego ;)